
[O celach w które staramy się trafić i strzałochwytach potrzebnych,
kiedy to się nam nie udaje.]
Wstęp.
Kwestia dobrania odpowiednich celów i strzałochwytów (oraz prawidłowego wyciągania wbitych strzał) jest bardzo ważna, zarówno ze względów bezpieczeństwa (to dość oczywiste) jak i finansowych. Dobre strzały są drogie, a zniszczyć je czy zgubić jest bardzo łatwo, niestety szczególnie w łucznictwie konnym, gdzie strzela się w sytuacjach dynamicznych, na różne odległości i pod różnymi kątami. Nie przedsięwziąwszy żadnych środków ostrożności łatwo zostać bez strzał już po pierwszym treningu.
Oczywiście jak byśmy się nie zabezpieczali i tak nie osiągniemy takich warunków jak w strzelaniu tarczowym, gdzie strzała może służyć nawet kilka lat, ale straty można mocno ograniczyć.
Dobre maty i siatki, łatwe do przewożenia i możliwe do szybkiego rozstawienia właściwie wszędzie też są niestety kosztowne, ale sprytnie wykorzystując naturalne ukształtowanie terenu, dostępne na miejscu materiały oraz stosując kilka prostych trików można często znacznie ograniczyć potrzebę ich stosowania.
Na początku warto sobie uściślić kilka często mylonych pojęć:
CEL - to ogólnie każdy obiekt, w który chcemy trafić. Powinien być na tyle miękki, żeby zapewnić stosunkowo łagodne wyhamowanie strzały, która jednak nie może wbić się zbyt głęboko, bo wtedy niszczyć się będzie opierzenie. Nie bez znaczenia będzie łatwość wyjmowania wbitej strzały no i oczywiście trwałość.
Cel może być stały albo ruchomy (do tej ostatniej kategorii zaliczają się również rzutki, czyli cele do strzelania w powietrzu).
Niektóre cele są wolnostojące a inne potrzebują stojaka.
STOJAK jest najczęściej elementem twardym, o który można łatwo zniszczyć strzałę, dlatego jeśli można się bez nich obejść, tym lepiej. Zrobienie stojaka z elementów miękkich jest mozliwe, ale dość trudne (a przynajmniej stojaka w miarę przenośnego).
Cele mogą składać się z dwóch elementów, to znaczy MATY, której zadaniem jest zatrzymanie strzały, oraz przypinanej do niej, wymiennej TARCZY, zazwyczaj papierowej, z zaznaczonymi strefami punktowanymi. Tarcze najczęściej przypina się do maty plastikowymi gwożdziami (inaczej szpilorkami, beiterkami). Maty mają zazwyczaj płaską powierzchnię, umożliwiającą łatwe przytwierdzenie tarczy i siłą rzeczy strzela się do nich z jednej strony.
Czasami tarcza może być po prostu namalowana na macie, ale mimo to nie powinno się używać tych dwóch nazw wymiennie - mata to mata, a tarcza to sam rysunek na niej.
Do innych celów, zwłaszcza o skomplikowanych kształtach, przypinanych tarcz w ogóle się nie używa, strefy punktowane są na nich namalowane lub zaznaczone w inny sposób (np. na celach 3D najczęściej wyrytymi w piance liniami), zaś niektóre w ogóle stref nie mają i liczy się tylko trafienie lub jego brak (np. często rzutki). Takie cele można zazwyczaj ostrzeliwać z różnych stron.
STRZAŁOCHWYT to coś, co powinno zatrzymać strzałę, jeśli nie uda nam się trafić w cel. Strzałochwyty mogą być naturalne (wynikające z ukształtowania terenu) lub sztuczne, przy czym te ostatnie możemy podzielić na stałe i przenośne. Oczywiście preferuje się strzałochwyty miękkie, bezpieczne dla strzał ale czasami stosuje się również twarde, które zabezpieczają leżący za nimi teren za cenę zniszczenia strzały.
Niektóre strzałochwyty również potrzebują stojaków.
Złowróżbny trzask, czyli przyczyny uszkodzeń strzał.
Dźwięk łamanego promienia jest przykry dla ucha i wywołuje bolesny skurcz portfela, żeby więc móc zapobiec takim niemiłym wypadkom, wymieńmy sobie najczęstsze przyczyny uszkadzenia się strzał (to będzie długa lista...):
- Trafienie w coś twardego (kamień, nawet bardzo mały, stojak tarczy etc.); żadna, nawet najmocniejsza strzała nie wytrzyma powtarzających się uderzeń w twardą powierzchnię - trzeba po prostu starannie wybierać miejsce gdzie strzelamy, w miarę możliwości unikając kamienistego gruntu, odpowiednio konstruując cele a wszelkie twarde elementy, których nie możemy się pozbyć osłaniając siatkami, balotami słomy etc.
Przy trafieniu idalnie prostopadłym zdarza się czasami, że promień wytrzymuje, wstrząs przechodzi przez całą długość strzały i dosłownie 'rozsypuje się' nasadka.
- Zbyt twarde cele - często się zdarza, że maty zaprojektowane pod kątem strzał aluminiowych czy karbonowych (np. 'Karphos' - mata ze słomy prasowanej pod wysokim ciśnieniem) okazują się zbyt twarde dla promieni drewnianych. Na początku nic niepokojącego nie widać, ale strzała wbija się bardzo płytko i po kilku-kilkudziesięciu strzałach nagle pęka tuż za grotem. Jest to bardzo charakterystyczne uszkodzenie, dokładnie poprzeczne pęknięcie w miejscu gdzie kończy się metal, niezależne od układu słojów.
- Trafienie jedną strzałą w drugą, rzecz szczególnie częsta przy strzelaniu z konia, ponieważ w galopie trudno jest wypuszczać strzały dokładnie z tego samego miejsca, wbijają się więc pod różnymi, krzyżującymi się kątami. Grot następnej strzały wyrywa fragmenty opierzenia poprzedniej lub trafia w promień.
Stosujmy możliwie wiele celów, zwłaszcza zaś oddzielne cele dla każdego kierunku strzelania (jeśli ostrzeliwujemy jedno miejsce przejeżdżając obok i strzelając do przodu, w bok i do tyłu, to powinny tam stać obok siebie trzy oddzielne cele; wiem, że prościej postawić jeden, ale to się naprawdę nie opłaca...)
Nieoceniona jest sprawna obsługa naziemna, która będzie regularnie wyjmować strzały.
- Strzał ze zbyt bliskiej odległości. W momencie zwolnienia promień strzały pod działaniem cięciwy wygina się, wpadając w oscylacje, które wygasają stopniowo w czasie lotu. Zjawisko to jest jeszcze silniejsze, jeśli sztywność promienia nie jest dobrana do siły łuku, albo łucznik popełni jakiś błąd przy zwolnieniu. Jeśli cel jest bardzo blisko (około 2-3 metry) to wygięcie strzały często jest jeszcze tak silne, że promień pęknie przy trafieniu.
Nie strzelajmy więc za zbyt małej odległości - na koniu zdarza się to najczęściej jeśli zwierzaczek 'zetnie' zakręt albo zacieśni koło przebiegając tuż koło celu a skoncentrowany tylko na tarczy łucznik nie pomyśli o odległości.
- Przewrócenie się celu. Przykre, ponieważ w ten sposób można stracić kilka-kilkanaście strzał na raz, przygniecionych ciężarem. Cel zawsze trzeba postawić tak, żeby nie mógł się przewrócić (pod wpływem uderzeń strzał, od wiatru czy przy wyjmowaniu) albo, jeśli nie jest dotatecznie stabilny, solidnie przypalikować, przywiązać czy umocować odciągami.
Tylko bardzo lekki cel (np. kółko ze zwiniętej spiralnie pianki izolacyjnej) może być stawiany luzem, albo nawet podrzucany w powietrze.
- Nadepnięcie lub złamanie strzały przez obwąchującego ją konia - no cóż, to dosyć oczywiste. Trzymajmy zwierzaka z dala od strzał - kolorowe lotki mogą budzić jego zaciekawienie. Jeśli ktoś zbiera nam strzały, możemy pomóc ich szukać (z wysokości siodła często lepiej widać te ukryte w trawie) ale nie podjeżdżając zbyt blisko. Jeśli zbieramy sami, trzymajmy konia z boku i za sobą.
- Połamanie strzał w kołczanie przy naszym nieostrożnym ruchu. W typowym jeździeckim kołczanie strzały sterczą skośnie do tyłu. Trzeba się nauczyć chodzić pieszo a zwłaszcza obracać się tak, żeby o nic nie zaczepić. Pewnej wprawy wymaga też przechodzenie przez płot, siadanie etc. Najlepiej najpierw poćwiczyć krzątając się z kołczanem przy zwykłych domowych zajęciach, unikniemy kompromitacji w stajni...
Przy zsiadaniu z konia zwróćmy baczną uwagę, czy za nami nie ma innego konia, ściany lub płotu o który zaczepiłyby strzały kiedy zsuwamy się z siodła - strata całego kompletu dociśniętego ciężarem naszego ciała to głupi wypadek!
Oczywiście, można też złamać czy wygiąć strzałę po prostu wyciągając ją w pośpiechu z kołczanu - trzeba koniecznie przećwiczyć prawidłowe ruchy i wykonywać je coraz szybciej i płynniej, ale bez 'skracania'.
- Złamanie strzały przy niefachowym wyciąganiu z celu. Koniecznie trzeba samemu wiedzieć jak bezpiecznie wyciągać wbite strzały i nie zapomnieć pouczyć o tym ewentualnych pomocników - zwłaszcza dzieci, które pełne zapału często wyrywają je 'byle szybciej'.
O wyciąganiu strzał poniżej:
Wyciąganie wbitych strzał.
W cokolwiek nasza strzała by się nie wbiła, trzeba ją będzie jakoś wyciągnąć.
Paradoksalnie, wypadki w łucznictwie zdarzają się najczęściej nie przy strzelaniu (podczas którego człowiek jednak zazwyczaj uważa, co robi) tylko właśnie przy wyciąganiu strzał. Wyciągając mocno wbity pocisk często trzeba ciągnąć z całej siły i kiedy nagle 'wyskoczy' nic łatwiejszego niż wykłuć nasadką oko komuś, kto stojąc z tyłu przygląda się naszym wysiłkom. Bywa też, że ktoś ciągnąc obiema rękami do siebie dźgnie się nasadką w brzuch. To może mniej niebezpieczny przypadek, ale bolesny i głupio się potem do niego przyznać...
Wobec tego podstawowa zasada brzmi, że STRZAŁY WYCIĄGA JEDNA ALBO NAJWYŻEJ DWIE OSOBY, stojąc nie przed tarczą, ale po lewej i po prawej stronie. Opierając jedną dłoń na celu, żeby się nie przewrócił, drugą łapiemy promień strzały jak najbliżej grotu i WYCIĄGAJĄC, ZAWSZE PATRZYMY SOBIE PRZEZ RAMIĘ, ZWRACAJĄC UWAGĘ, CZY NIKT (np. nasz koń) NIE STOI Z TYŁU. Szczególnie uważać trzeba na dzieci, które entuzjazm często ponosi i rzucają się do tarczy na wyścigi.
Ciągniemy prosto do tyłu (ewentualnie rownocześnie przekręcając promień wzdłuż osi co np. w przypadku mat pilśniowych pomaga), dokładnie po takim torze, jakim strzała się wbiła. Jakiekolwiek wyginanie czy próby obluzowywania poruszeniami na boki prędzej czy później kończą się zgięciem lub złamaniem promienia.
Przy szczególnie upartych strzałach opieramy się o cel barkiem i łapiemy promień obiema rękami, albo ciągniemy we dwie osoby.
Jeśli jakieś strzały odbiły się i leżą na ziemi przed celem, to najpierw wyjmujemy te wbite, a potem zbieramy leżące albo na odwrót, ale niedopuszczalna jest sytuacja, gdy jedna osoba wyciąga strzały z celu a druga jednocześnie schyla się po leżące - i nagle wyprostowuje się, wystawiając twarz na spotkanie nadlatującej nasadki.
Jeśli strzała wbiła się wysoko nad naszą głową (a to się często zdarza przy strzelaniu z wysokości siodła) to opieramy się o cel plecami, wyciągamy obie ręce nad głowę, łapiemy promień jak najbliżej grotu i ciągniemy przed siebie. W razie potrzeby trzeba przynieść drabinę czy coś innego, ale nigdy nie podskakujemy, żeby złapać strzałę. To się niemal zawsze kończy jej złamaniem...
Raczej nie polecam wyciągania strzał siedząc na koniu, chyba że wyjątkowo grzecznym. Z reguły coś idzie nie tak - albo znudzony zwierzak zrobi akurat mały krok naprzód i zgięty promień trzaśnie nam w ręku, albo zacznie z zainteresowaniem obwąchiwać pióra i połamie strzały nosem. Poza tym ciągnąc za samą strzałę, bez oparcia o tarczę można łatwo przewrócić cel (no, chyba że to wielki balot siana) i połamać wszystko co w nim tkwiło, a z kolei jeśli się o niego oprzemy wychylając z siodła i WTEDY koniowi przyjdzie ochota na zrobinie małego kroku w bok, no, to dla konia jest mały krok, ale dla ludzkości skok olbrzymi - ludzkość może łatwo wylądować na Ziemi, dostarczając wielkiej uciechy wszystkim dookoła...
Jeśli strzała wbiła się aż po pióra, to nie można jej wyciągać 'pod włos' - trzeba przepchnąć ją dalej, pióra się złożą a potem rozprostują nieuszkodzone.
Groty strzał wyjątkowo skutecznie wbitych (na przykład w świeże, wilgotne drewno) trzeba cierpliwie wydłubywać nożem. Jeśli mamy nowoczesne groty, mocowane na gwint, można wykręcić promienie i nie ryzykując już ich złamania spróbować obluzować grot poruszając go na boki (warto mieć do tego kombinerki, które przydają się również do ponownego, porządnego dokręcenia grotów).
Groty tulejkowe naklejane na promienie drewniane 'lubią' czasami zostać w macie. Warto mieć narzędzie w postaci długiego, metalowego pręta o średnicy nieco mniejszej niż strzała, zaostrzonego na jednym końcu a na drugim zaopatrzonego w jakiś uchwyt. Takie coś możemy włożyć w otwór po strzale i naciskajc przepchnąć niesforny grot na wylot. Groty pozostawione w macie mogą uszkodzić kolejne wbijające się w nią strzały, jak każdy inny twardy element.
Po wyciągnięciu strzały zawsze warto zerknąć na nią pod kątem ewentualnych uszkodzeń, zwłaszcza jeśli trafiła w coś twardego, lub została uderzona przez inną. Głupio jest przy dalszym strzelaniu wbić sobie drzazge w rękę, albo połamać łuk 'suchym strzałem' bo nasadka była pęknięta i cięciwa z niej wypadła.
Maty.
Dobry materiał na maty jest odpowiednio miękki, tak aby strzała wyhamowała wbita na kilkanaście centymetrów. Jeśli wbije się zbyt płytko, promień może się przy uderzeniu wygiąć tak bardzo, że trzaśnie. Jeśli wejdzie za głęboko, będzie się niszczyć opierzenie.
Powinien umożliwiać łatwe wyjmowanie strzał a otwór po ich wyjęciu powinien się 'zamykać', zapewniając długą żywotność maty - materiały pozbawione elastyczności wykruszają się błyskawicznie i w dodatku zaśmiecają całą okolicę oderwanymi strzępami (fatalny pod tym względem jest zwłaszcza styropian).
Ideałem byłoby, żeby materiał maty był jak najbardziej jednorodny, aby strzała utkwiła w nim pod takim kątem, pod jakim trafiła - ułatwia to punktację na zawodach, zmniejsza szansę przestrzelenia jednej strzały następną jak i pomaga wnioskować o zachowaniu strzały w locie i jej dobraniu do łuku (np. cele z ugniecionej folii potrafią mocno 'wykręcić' wbijającą się w nie strzałę).
Dla łucznika konnego nie bez znaczenia będzie też - zwłaszcza na początku szkolenia konia - jak głośne jest uderzenie strzały.
Ważna jest odporność na warunki atmosferyczne i działalność koni, ciężar oraz last but not least - CENA.
Jak łatwo się domyślić, ideałów nie ma, pora więc na przegląd co bardziej popularnych materiałów pod kątem ich wad i zalet:
SŁOMIANKA - klasyczna mata łucznicza ze zwinętego spiralnie słomianego warkocza. Wyjątkowo elegancka, nieodparcie przywodzi na myśl dawne kluby łucznicze. Uderzenie strzały jest dość ciche, pocisk się nie niszczy, łatwo się go wyjmuje. Przechowywana w odpowiednich warunkach jest dość żywotna, kiedy już się 'rozbije' można ją reanimować mocniej ściągając sznurek, którym warkocz jest ściągnięty. ie jest bardzo ciężka, te niezbyt duże łatwo się nosi, a te większe można przetoczyć. Do noszenia można zrobić sobie specjalny pas na ramię, z nylonowej taśmy zakończonej karabinkami, które można zaczepić o ściągający matę sznurek. Zaczepiając w podobny sposób odciągi, taką matę można łatwo powiesić np. między dwoma drzewami, czy do siatki, obywając się bez stojaka. Jej cena jest umiarkowana.
A teraz wady:
W typowo zwiniętej spiralnej macie (po lewej) najsłabszy jest środek, czyli to miejsce, gdzie (przynajmniej teoretycznie...) najczęściej trafiamy. Po prostu żeby ciasno zwinąć warkocz, musi on być dość cienki. Pod tym względem dużo lepsze (ale i troszkę droższe) są maty tzw. 'oko Saurona' (po prawej) zwinięte w charakterystyczny wzór (stąd 'filmowa' nazwa), dający bardziej równomierną grubość na całej powierzchmi.
Strzały z silniejszych łuków, tak gdzieś od 40# w górę mogą przechodzić na wylot, zwłaszcza trafiając w miejsce zetknięcia warkoczy. Niekoniecznie od razu, ale po stosunkowo krótkim okresie używania, gdy słoma nieco się 'rozbije'. Może być konieczne zastosowanie maty podwójnej i to najlepiej ustawionej tak, że warkocze w drugiej warstwie zakrywają łączenia w pierwszej (są dostępne gotowe, podwójne maty 80cm w ten sposób zszyte).
Jeśli nie ma możliwości podwieszenia, to wymagać będzie stojaka, a przynajmniej solidnego podparcia - okrągła mata nie bardzo ma ochotę stać stabilnie.
Aby długo służyła, trzeba ja trzymać w odpowiednich warunkach. Przy zbyt dużej wilgotności gnije, a przy zbyt małej (na przykład w ogrzewanym pomieszczeniu) rozsycha się i szybko wykrusza. Najlepiej przechowuje się ja na dworze, ale pod jakimś zadaszeniem i nie bezpośredno na ziemi tylko np. na drewnianej palecie - nie każdy ma jednak odpowiednie warunki. Trochę 'śmiecą' źdźbłami słomy i przewożone w samochodzie są utrapieniem, jeśli ktoś troszczy się o czyszczenie tapicerki (bardzo pomaga owinięcie folią stretch).
No i jest chętnie zżerana przez konie, wystarczy ją na chwilę spuścić z oczu...
CHOCHOŁ - ciasno związany snopek ze słomy, średnicy około 30cm i wysokości standardowo 40 lub 80cm stanowi dobry cel, potrafi bez problemu zatrzymać strzałę z bardzo silnego łuku, którą łatwo potem wyjąć. Można go ostrzeliwać ze wszystkich stron, lub przyczepić do niego jedną czy kilka niewielkich tarcz 20cm lub rysunków mniejszych zwierząt (np. tarcza 'zając' idealnie pasuje na chochoła 40cm). Bardzo łatwo się go przenosi (wystarczy przywiązać do niego kawałek sznurka w charakterze uchwytu lub zastosować podobny pas do założenia przez ramię, jak w przypadku słomianek) i instaluje (wbijamy w ziemię metalowy pręt, na który nadziewamy snopek). A poza tym jest tani.
Specjalnie do łucznictwa konnego wykorzystujemy chochoły większe, o średnicy jakiś 35-40cm, zakończone od góry 'grzywką' czy 'czupryną' z nieprzyciętych kłosów. Ten model na płaskim podłożu jest stabilny nawet bez 'przypalikowania' i można, chwyciwszy za ową czuprynę, przewozić go opartego w poprzek na przednim łęku i stawiać z siodła (do czego jednak radziłbym konie najpierw przyzwyczaić...). Stało się zwyczajem, że obsługa naziemna zbierając strzały nie musi ganiać za jeźdźcem, tylko wbija je pionowo w szczyt chochoła, skąd każdy łucznik może je sobie wygodnie wziąć.
Podstawową wadą chochoła jest oczywiście jego mała szerokość (wyprodukowanie modelu o średnicy powyżej 40cm jest oczywiście możliwe, ale trudności i cena gwałtownie rosną, lepiej wziąć zwykły balot, patrz niżej). Może świetnie imitować sylwetkę stojącego nieprzyjaciela, ale jak to na wojnie - znaczna część strzał idzie bokiem. Niezbędne jest więc takie rozplanowanie miejsca strzelania, żeby łatwo je było potem szukać, albo użycie odpowiednich strzałochwytów.
Konie niszczą chochoły jeszcze chętniej niż słomianki... Warunki przechowywania są identyczne i podobnie jak słomiankę da się go w miarę potrzeby reanimować.

Tarcza 2D 'zając' idealnie pasuje na chochoła 40cm.
Zwróćcie uwagę na zdjęciu, że choć snopek jest okrągły w przekroju,
to nawet te strzały, które trafiły bardzo z boku, niemal "po stycznej",
nie zrykoszetowały!
KOSTKI I BALOTY SŁOMY/SIANA - czego jak czego, ale tego relatywnie taniego materiału zwykle w stajni nie brakuje, w większości rejonów kraju taka forma przechowywania całkiem wyparła siano i słomę luzem (inna sprawa, czy to dobrze...). Kostki z łuczniczego punktu widzenia są niezbyt wdzięcznym materiałem, często są za słabo ściśnięte a poza tym trochę małe. Trzeba je ustawiać co najmniej po kilka a wtedy strzały łatwo wszywają się w szczeliny między nimi (natomiast bardzo dobrze sprawdzają się jako oparcie dla klasycznych słomianek, taki rodzaj miękkiego stojaka).
Natomiast baloty są po prostu znakomite. Postawione 'na sztorc' i ostrzeliwane z boku są dostatecznie twarde żeby zatrzymać strzałę z bardzo silnego łuku i dostatecznie duże, żeby tylko nieliczne strzały przelatywały bokiem. Dysponując traktorem z odpowiednim osprzętem można je błyskawicznie ustawiać w najrozmaitszych konfiguracjach (ręczne przetaczanie a zwłaszcza ustawianie jednego na drugim jest oczywiście dużo bardziej kłopotliwe), a po użyciu rozwinąć i dać koniom.
Te które mają stać dłużej pod gołym niebem można zafoliować, ale wtedy trzeba je z góry przeznaczyć na straty - w podziurawionej strzałami folii żadnym sposobem nie zrobi się dobra sianokiszonka (ale w końcu często zdarza się siano gorszej jakości, kiepsko z jakiegoś powodu wysuszone, zapleśniałe etc. Takiego nie żal poświęcić).
Do przypinania tarcz lepiej stosować bardzo długie szpilki robione własnoręcznie z drutu niż zwykłe plastikowe beiterki, które są za krótkie i wypadają. Na poważniejsze zawody trzeba do balotów montować jakieś zwykłe maty - powierzchnia pod tarcze musi być płaska.
Jedyną poważniejszą wadą balotów (poza tym, że nie da się ich zapakować do bagażnika...) jest to, że jeśli trafimy strzałą tuż przy dolnej czy górnej krawędzi walca, albo w szczelinę miedzy balotami ustawionymi jeden na drugim, to potrafi się bardzo skutecznie zaszyć i czasami odnajduje się ją dopiero przy rozwijaniu całości.
PŁYTA PILŚNIOWA - maty wykonane z pasów miękkiej płyty pilśniowej (podkreślam - miękkiej, stosowanej do wygłuszania i ocieplania a nie twardej, z której robi się np. tylne ściany mebli) są powszechnie używane w klubach łuczniczych, do strzelania tarczowego. Wycinamy dużą ilość pasów z takiego materiału (najwygodniej - wyrzynarką z odpowiednim, falistym ostrzem), szerokości zazwyczaj 20-30cm i długości takiej, jaka ma być wysokość celu, na końcach nawiercamy otwory, układamy w stos i ściskamy dwoma deskami, ściągniętymi za pomocą gwintowanych prętów z nakrętkami. Pręty przechodzą przez wspomniane wcześniej otwory, co zapobiega wysuwaniu się płyt na boki, np. przy przenoszeniu mat. Jeśli weźmiemy odpowiednio długie deski, to ich wystające dolne końce mogą jednocześnie pełnić rolę nóg stojaka. Teraz wystarczy całą konstrukcję podeprzeć od tyłu, dwiema kolejnymi deskami przykręconymi do pierwszych. Jak widać, trochę roboty z tym jest, więc o ile pilśnia droga nie jest, to gotowe maty już tak. Lepiej robić je we własnym zakresie.
Takie maty są bardzo trwałe, z łatwością zatrzymają każdą strzałę, ale są duże trudności z ich wyciaganiem, zwłaszcza z nowej, niewystrzelanej maty (to w ogóle największy problem z nimi) a na promieni często przylepiają się paskudne kłaki, które trudno zdrapać. Mała wskazówka: NAPRAWDĘ nie warto trafiać w taką matę u góry i u dołu, na wysokości na której przechodzą stalowe pręty...
Pilśnia znana jest z tego, że lubi 'zdejmować' groty z drewnianych strzał, co powoduje nieustanne spory z łucznikami sportowymi, łamiącymi na pozostawionych tradycyjnych grotach swoje drogie karbony (opisany wcześniej przepychacz do grotów to jest to!). Za to łatwo przypiąć do nich tarczę, beiterki dobrze się trzymają.
Deszcz im wbrew pozorom nie przeszkadza, nieco wilgoci wręcz poprawia ich trwałość, mogą spokojnie stać pod gołym niebem. Jak już są mocno postrzelane, można je rozkręcić i zamienić bardziej zużyte środkowe pasy z bocznymi, a najgorsze wyrzucić i wstawić nowe.
Są makabrycznie ciężkie, zwłaszcza w stanie wilgotnym, a wilgotne są niemal ciągle. Przenoszenie ich ręcznie to prawdziwa katorga, w klubach z reguły są do tego specjalne dwukołowe wózki, ale i tak najlepiej to robić w dwie osoby - jedna gania z wózkiem a druga pomaga przy za- i wyładunku. Z drugiej strony ten ciężar ma swoje plusy. Nie potrzebują stabilizacji, przewrócić toto może tylko wyjątkowo silna wichura i - co ważne - są stosunkowo odporne na wandali (i nie mówię tu o germańskim plemieniu znanym ze zdobycia Rzymu): przenieść się nie da, rozkręcić bez narzędzi też nie, do spalenia trudne bo wilgotne, połamać solidne deski też niełatwo. Zazwyczaj taki chuligan najwyżej je przewróci i pójdzie w diabły.
Ogólnie mówiąc jest to dobra mata na stałe tory, nie nadaje się natomiast na imprezy wyjazdowe. Z 'końskiego' punktu widzenia problemem są te dechy z boków, przez które mata nadaje się głównie do ostrzeliwania od przodu. Strzelajac pod bardziej ostrym kątem można łatwo połamać strzałę o deskę. Ale za to konie zostawią ją raczej w spokoju, najwyżej trochę poobgryzają krawędzie drewna.
Pewnym problemem staje się w ostatnich latach zdobycie miękkiej pilśni. Kiedyś używano ją powszechnie do ocieplania i wygłuszania pomieszczeń, i można ją było kupić w każdym sklepie z drewnem. Teraz została prawie całkiem wyparta przez rozmaite pianki. A sprowadzanie tego dość taniego materiału czy gotowych mat z wiekszej odległości jest z kolei bardzo kosztowne (ciężar!).
Na identycznej zasadzie można robić maty z pasów np. tektury falistej, są one jednak znacznie mniej trwałe.
MATY PIANKOWE I CELE 3D - jeśli zastosować odpowiedni gatunek i gęstość pianki, to takie maty z użytkowego punktu widzenia nie mają sobie równych. Zatrzymują z łatwością każdą strzałę, którą potem można dość łatwo wyciągnąć (nie tak łatwo jak ze słomy, ale nie jest źle). Typowe wielkości to 60x60, 80x80 i 130x130cm (wszystkie o grubości 30cm) choć bywają i inne formaty. Są bardzo trwałe, bo elastyczna pianka 'zamyka' otwór po strzale; środkowa sekcja bywa dodatkowo wymienna (tak jak na zdjęciu obok to żółte kółko). Specjalnie pod kątem pianek produkowane są groty tarczowe typu 'combo', dodatkowo zmniejszające ich zużycie.
Bardzo lekkie, nawet największą matę z łatwością uniesie jedna osoba. Owa lekkość może czasami być drobnym problemem, ponieważ wymagają porządnego przymocowania do stojaka a na dużym wietrze także 'przypalikowania' do ziemi. Odgłos trafiającej strzały jest niezbyt głośny, można do nich strzelać z dowolnej strony, a ponieważ są jednorodne to promień pozostaje wbity dokładnie pod takim kątem, pod jakim nadleciał, co ułatwia liczenie wyników i wnioskowanie o locie strzał. Równie dobrze jak do silnych łuków nadają się i do słabych, nawet lekka, wolno lecąca strzałka prawie zawsze pewnie się wbije (troszkę gorzej bywa w przypadku celów 3D, których wierzchnia warstwa jest gęstsza, bardziej gumowata. Od nich czasami potrafi się odbić). Natomiast uwaga na tępe groty! Strzała z takim 'bluntem' potrafi odskoczyć wstecz niemal z taką samą prędkością jak nadleciała.
Są całkowicie odporne na warunki atmosferyczne. Konie ich nie ruszają, ale za to trzeba je chronić przed wandalami (łatwo je spalić, ukraść etc.).
Ponieważ piankę można dowolnie kształtować, więc wykonuje się z niej również CELE 3D, czyli naturalnej wielkości 'rzeźby' zwierząt i innych postaci (widziałem nawet obcego z filmu 'Alien' :-) Wyroby co lepszych firm do złudzenia przypominają żywe odpowiedniki. Uwaga na przechowywanie! Nie na warunki, bo wilgoć etc. im nie szkodzi, ale miejsce. Znam takiego dzika, który mieszka na podwórku znajomego i ma już 'na koncie' kilku przestraszonych gości, natomiast inny kolega naprawdę ciężko się przeraził widząc w mroku piwnicy złowrogą sylwetkę Saracena, którego zresztą sam wstawił tam kilka dni wcześniej, ale o tym zapomniał. Lecz najgorszą traumę przeżyła pewna kocica, która przechadzała się nonszalancko i nagle zobaczyła tuż nad sobą pysk niedźwiedzia. Zamurowało ją z wygiętym grzbietem i nastroszonymi wszystkimi włosami i stała tak minutę czy dwie, aż na poważnie zaczałem się obawiać, ze zejdzie nam na serce. Na szczęście potem ją odblokowało i umknęła z prędkością nadświetlną, a ogon jak się zdawało dogonił ją dopiero po kilku susach.
Ale starczy dygresji.
Większe zwierzęta często składają się z kilku segmentów, montowanych 'na wpust'. Obszar 'komory' czyli ten, w który teoretycznie powinniśmy najczęściej trafiać, bywa wymienny. Cele 3D najczęściej montowane są na dwóch prętach, które wbija się w ziemię w odpowiedniej odległości od siebie i nakłada na nie figurę wyposażoną od dołu w stosowne tulejki (tylko nie zapomnijmy potem wyjąć prętów, ich sterczące z ziemi końce stanowią wielkie zagrożenie dla końckich kopyt!).
Jedyną 'drobną' niedogodnością zarówno mat piankowych jak i figur 3D jest ich cena. Mówiąc wprost, są cholernie drogie... Niestety, dobre do celów łuczniczych pianki po prostu są kosztowne i nawet kupowanie u producenta płyt z których sami klecimy maty zmniejsza cenę tylko trochę. Pianki tanie są z reguły nietrwałe, za mało elastyczne i nie zamykają otworów po strzałach, przez co szybko się wykruszają. Nie mówiąc już o styropianie, który po kilkudziesięciu strzałach zanieczysci nam kuleczkami całą okolicę.
RZUTKI - to specyficzny typ celu, służący do podrzucania i trafiania (próby trafiania...) w powietrzu. Ma zazwyczaj kształt krążka o średnicy około 30cm (choć nie ma żadnego konkretnego standardu) i grubości odpowiedniej, żeby go wygodnie uchwycić za krawędź przy rzucaniu a równocześnie dostatecznej do zatrzymania strzały tak, aby nie wbiła się aż po opierzenie (to że grot wyjdzie z drugiej strony jest bez znaczenia). Ważna jest waga - nie może być zbyt duża, żeby cel spadając na ziemię nie połamał wbitej w niego strzały, ale i nie za mała, bo źle się nim rzuca, zwłaszcza na wietrze.
Bardzo dobry cel tego typu można zrobić wycinając krążek z +/- 5cm piankowej płyty, albo też ze zwiniętej spiralnie i związanej (przeplecionej) cienkim sznurkiem piankowej izolacji do rur (nadają się też np. pasy wycięte ze starej karimaty). Taki cel widoczny jest na zdjęciu przedstawiającym 'windę'. Zrobienie go wymaga więcej pracy niż wycięcie krążka z płyty, ale jest bardzo trwały - mocno postrzelany można rozwinąć, wyrzucić najbardziej postrzępione kawałki i zwinąć ciasno z powrotem.
Oprócz rzucania można go wykorzystywać na wiele innych sposóbów, zwłaszcza przy strzelaniu w terenie, ponieważ łatwo go przenosić i zamontować - powiesić lub zamocować do podłoża dwiema cienkimi szpilkami (na przykład starymi aluminiowymi strzałami), oczywiście z jakimś naturalnym strzałochwytem w tle. Raczej nie przypina się do niego tarcz, po prostu liczy się trafił/nie trafił.
Niezłe rzutki można też robić klejając kilka-kilkanaście warstw tektury falistej, z tym, że nie starczają one na długo - otwory po strzałach się nie 'zamykają'.
WORKI - niewątpliwie najtańszym rodzajem maty są worki wypchane najrozmaitszymi rodzajami materiałów. Najczęściej stosuje się tzw. czyściwo bawełniane (skrawki pociętych tkanin, do kupienia za grosze w sklepach z artykułami BHP) lub zmiętą i ugniecioną folię (bardzo dobry materiał, bo nie nasiąka i jest całkowicie odporny na wilgoć). Jeśli chodzi o folię, to można kolekcjonować torebki ze sklepu, ale najlepiej zaprzyjaźnić się z jakąś firmą posiadającą magazyn w którym rozładowywane są palety, na których towar z reguły mocuje się folią 'stretch'. Na pewno chętnie oddadzą odpowiedni kłąb rozciętej folii, którą i tak się wyrzuca.
Pozyskawszy materiał, trzeba wziąć duży worek np. jutowy, taki na ziemniaki i dobrze go wypchać po czym mocno ubić, najlepiej po prostu trochę po nim poskakać. Ubity kłąb folii można też zamiast worka owinąć folią stretch z rolki.
Takie maty są bardzo tanie i wytrzymałe, przy grubości około 30cm spokojnie zatrzymują nawet strzały z łuku bloczkowego a jednocześnie dość lekkie i łatwe do przenoszenia. Mocno postrzelane można ponownie ugnieść i włożyć w nowy worek. Trafienie strzały może być bardzo głośne, jak w bęben, a strzały z lekkich łuków lubią się od nich odbijać.
Jednak największą ich wadą jest to, że strzała po trafieniu nie utrzymuje się w tej pozycji, ale nieco obwisa i bardzo łatwo następną strzałą, nawet wystrzeloną z tego samego miejsca, trafić w bok promienia poprzedniej, z wiadomym skutkiem. Aby tego uniknąć, trzeba albo mieć kilka celów, aby nie strzelać ciągle do tego samego, bądź tez po prostu często zbierać strzały.
Ciekawym wariantem jest połączenie worka z postawioną tuż przed nim cienką słomianką. Taki zestaw w dalszym ciągu nie jest bardzo kosztowny, a funkcjonuje znakomicie: słomianka utrzymuje wbite w nią strzały pod takim kątem, pod jakim nadleciały i zapobiega odbijaniu się pocisków z lekkich łuków, a worek wyhamowuje wszystko, co przebije się przez warstwę słomy.
Bardzo podobne, choć wykonane z naturalnych materiałów worki (np. skórzane wypchane bawełną etc.) używane do traningu znamy ze źródeł historycznych a nawet nielicznych zachowanych egzemplarzy - np. turecka puta.
Stojaki do mat.
W łucznictwie konnym bardzo często używa się mat postawionych po prostu na ziemi, ewentualnie w razie potrzeby czymś podpartych (zazwyczaj jedną czy dwiema kostkami słomy). Dzięki temu w razie pudła strzały wypuszczone z wysokości siodła mają duże szanse wbić się w ziemię (ziemia na padoku nie jest zazwyczaj - a w każdym razie nie powinna być - kamienista), a przynajmniej nie ślizgają się daleko i unika się kłopotów ze strzałochwytami. Oczywiście nie można polegać na tym w stu procentach i strzelać możemy tylko w kierunku otwartej, pustej przestrzeni. Przy czym koniecznie musimy pamiętać, żeby mimo zaaferowania jazdą i strzelaniem cały czas patrzeć, czy nie przyplątał się w zagrożoną strefę jakiś koń czy człowiek. Strzelanie cały czas w dół nie jest jednak najlepsze ze względów szkoleniowych, a już zwłaszcza nie dla osób początkujących, które nie potrafią zachować przy tym odpowiedniej sylwetki. Oczywiście, strzelanie w dół też trzeba ćwiczyć, ale lepiej, aby był to dopiero kolejny etap. Warto więc zadać sobie więcej trudu, tak aby umieścić cel wyżej, aby łucznik wypuszczał strzałę mniej więcej poziomo. Wtedy niestety potrzebny jest albo duży, o wiele większy niż dla łucznika pieszego strzałochwyt (idealnie byłoby znaleźć sobie jakąś dolinkę lub skarpę) albo dużo pustego miejsca i cierpliwości przy zbieraniu strzał.
Najbezpieczniejsze dla strzał jest zawsze powieszenie maty na dwóch skośnych linach umocowanych np. do stojących w odpowiedniej odległości od siebie drzew, czy do stojaków siatki. W ten sposób w promieniu 2-3 metrów od środka celu nie ma żadnych twardych elementów, tylko mata i linki, więc nawet przy wyjątkowo kiepskim strzale nasz pocisk nie ma o co się połamać.
Jeśli podwieszenie na linkach nie wchodzi z jakiś powodów w grę, to trudno, trzeba matę zainstalować na jakimś dogodnym obiekcie (np. słup podpierający dach hali czy kółka do lonżowania) lub użyć specjalnych stojaków.
Najprostszy z nich to trójnóg, łatwy do zaimprowizowania z trzech drągów związanych linką, można też posłużyć się gotowym trójnogiem, skręcanym na śruby i z odpowiednimi podporami pod matę. Ma on niestety tę wadę, że jeśli grot strzały przejdze przez matę na wylot, to łatwo może uderzyć w którąś z dwóch nóg, które przebiegają tuż za nią.
Lepszy więc, choć trudniejszy do zrobienia i rozstawienia jest stojak czworonożny, którego wszyskie elementy rozłożone są dookoła maty, a strefa za nią jest pusta i bezpieczna.
Stojaki robi się najczęściej z drewna (najtańszego, czyli sosny), bo zawsze jest większa szansa, ze strzała wytrzyma spotkanie z nim niż z np. metalem. Bezpieczne stojaki można montować z płyt twardej pianki, ale te są, niestety, bardzo drogie. Bardzo prostym i dobrym rozwiązaniem jest postawienie dwóch balotów siana, jednego na drugim i powieszenie mat na nich (albo, mniej oficjalnie, przypięcie do nich tarcz bezpośrednio).

Jeśli cel umieścimy na jakimś słupku czy stojaku, to koniecznie pamiętajmy, że strzały trafiające w taki stojak będą rykoszetowały bardzo malowniczo i całkowicie nieprzewidywalnie, nawet po 45 stopni w bok!
Tarcze.
Zazwyczaj używamy gotowych tarcz łuczniczych, drukowanych na specjalnym papierze z 'wtopioną' weń plastikową siatką. Takie tarcze nawet mocno posiekane strzałami nie rozpadają się, są też dość odporne na wiatr i deszcz (choć zmoczone trochę się fałdują). Widziałem takie, które wisiały pod gołym niebem pół roku i choć nieco wyblakłe od słońca, w dalszym ciągu nadawały się do użytku (oczywiście te 'rekordzistki' były z rzadka tylko ostrzeliwane).
Można je bez problemu kupić z wieloma różnymi nadrukami, od typowo sportowych koncentrycznych kół (kolorowych FITA i żółto-czarnych FIELD) do sylwetek rozmaitych zwierząt w skali 1:1 (tzw. tarcze 2D).
Średnice tarcz sportowych to 20, 40, 60, 80 i 122cm. a poza tym są jeszcze rozmaite wzory do konkurencji tradycyjnych, pieszych i konnych. Jest więc w czym wybierać, w zależności od odległości i warunków strzelania. Patrz opis i wymiary rozmaitych typowych tarcz
Do tarcz FITA można dokupić odpowiednie naklejki, przedstawiające centralne pola 9-10 lub 8-9-10 i zamiast wymieniać całą tarczę, wystarczy zalepić najbardziej zużyty środek (przy optymistycznym założeniu, że to w srodek trafiamy najczęściej...)
Takie naklejki, zwłaszcza te od większych formatów 80 czy 122, można również używać jako małe, samodzielne tarcze, po prostu przylepiając je gdziekolwiek zechcemy.
Jeśli oferta gotowych tarcz nam nie wystarcza, możemy oczywiście robić własne. Dysponując drukarką albo ksero (zwłaszcza takim o większym formacie, na przykład A3) można łatwo powielać wzór w dużych ilościach. Niestety zwykły papier nie wytrzymuje długo.
O wiele dłużej posłużą tarcze malowane na jakimś płótnie (albo nawet na odwrocie zwykłej tarczy fita), ale te trzeba robić ręcznie (technika druku na materiałach innych niż papier nie jest raczej zwykłemu człowiekowi dostępna). Od grubego płótna strzały z lekkich łuków mogą się odbijać!
Produkcję specjalnych, kwadratowych tarcz do konkurencji koreańskiej podjęli nasi niemieccy przyjaciele, w razie potrzeby można je od nich sprowadzić.
Do przypinania tarcz do maty stosuje się najczęściej specjalne, plastikowe gwoździe (alias szpilorki czy beiterki), tak skonstruowane, żeby dobrze przyciskać papier a jednocześnie rozpadające się w przypadku trafienia strzałą, bez jej uszkodzenia.
Gwoździe można też robić własnoręcznie z kawałków niezbyt grubego drutu miedzianego czy mosiężnego, zawijając koniec spiralnie dla uformowania 'główki'. Takie samoróbki gorzej trzymają na zwykłej macie, ale są niezastąpione w przypadku stosowania bel słomy, bo można je robić w dowolnej długości - wbity na 20-30 centymetrów drut będzie trzymał dobrze, w przeciwieństwie do 5-6 cm beiterka.
Cele ruchome:
Cele ruchome są świetnym treningiem 'naziemnym' dla łucznika konnego; zamiast wsiadać na konia i przegalopowywać na koniu obok nieruchomej tarczy, możemy sobie stać nieruchomo a przesuwać cel. Oczywiście to nie jest dokładnie to samo, ale wiele się można w ten sposób nauczyć choćby dlatego, że stojąc spokojnie na ziemi można całą uwagę poświęcić na strzelanie a poza tym ruchomy cel się - w przeciwieństwie do konia - nie męczy i ćwiczyć można ile się chce.
Niektóre z tych celów można również z powodzeniem używać przy strzelaniu konnym, ustwiając je zarówno na poruszanie się zgodnie z ruchem konia, jak i 'pod włos', w kierunku przeciwnym.
Oczywiście takie poruszajace się przedmioty są z reguły wyjątkowo przerażające dla koni; jeśli uparliśmy się dodatkowo utrudniać sobie życie w siodle, strzelając z ruchomej platformy do ruchomej tarczy nie zapomnijmy o BARDZO delikatnym przyzwyczajeniu wierzchowca!
WAHADŁO - jest to w zasadzie najprostszy do zrobienia rodzaj celu ruchomego, zamocowany na końcu pionowo wiszącej liny tak, aby mógł się swobodnie kołysać. Ale właśnie tylko 'w zasadzie', ponieważ w praktyce żeby w prosty sposób zawiesić wahadło potrzebujemy rosnącego w odpowiednim miejscu drzewa z solidną gałęzią na wysokości przynajmniej ze trzech-czterech metrów i bez przeszkadzających gałęzi poniżej. Drzewo takie jak się okazuje dość trudno znaleźć, a skonstruowanie odpowiednio dużego i solidnego stojaka to już poważne przedsięwzięcie (żeby wahadło ładnie się kołysało musi być odpowiednio długie i ciężkie).
Ale jak już się znajdzie odpowiedni punkt zaczepienia, to zabawa jest świetna.
WINDA - jest to rodzaj prostego wózka, z zawieszoną pod nim lekką matą, poruszający się pod własnym ciężarem po napiętej na skos linie, z jednej stronie zamocowanej zazwyczaj do jakiegoś drzewa, a drugim końcem do solidnego 'śledzia' wbitego w ziemię. Spadek liny musi być dość znaczny, żeby lekki wózek pokonał opory tarcia, co niestety ogranicza długość trasy po której się może poruszać, chyba że instalujemy go na jakimś zboczu. Ale za to całość potrzebnego sprzętu można bez problemu wrzucić do plecaka, drzewo nie musi być specjalnie solidne, a zamiast niego można użyć prostego dwójnogu z żerdzi.
PĘDZĄCY BIZON alias 'German Tatanka' (nie mylić z 'german tank'...) to bardzo chytry pomysł naszych przyjaciół z Niemiec, odmiana 'windy', w której lina ma minimalny spadek, za to jeżdżący po niej wózek z matą jest stosunkowo ciężki. Popchnięty ręką potrafi jechać z praktycznie stałą prędkością przez 50-60m. Bardzo dobry cel do strzelania z konia. Niestety konstrukcja wymaga stalowej, nierozciągliwej liny, solidnego ściągacza do jej napięcia 'jak struna' no i najważniejsze: dwóch bardzo solidnych drzew rosnących w stosownej odległości od siebie.
UCIEKAJĄCA SŁOMIANKA - jest to lekki cel (zazwyczaj faktycznie mała słomianka albo krążek z pianki) zawieszony na dwóch cienkich linkach, przechodzących przez karabinki zaczepione przy górnej krawędzi strzałochwytu, po jego lewej i prawej stronie, i idących do rąk jednego lub dwóch odpowiedno złośliwych operatorów, którzy ciągnąc lub luzując owe boczne linki, powodują chaotyczne przesuwanie się celu na tle siatki.
Rzecz nie bardzo nadaje się do strzelania konno, natomiast pieszemu łucznikowi dostarcza sporo rozrywki, szlifując refleks i umiejętność błyskawicznego celowania. Wymaga oczywiście odpowiednio licznej grupki uczestników, żeby zapewnić częste zmiany przy linkach.
KULA CZYLI MOGU I INNE PODOBNE WYNALAZKI - koreańskiego pochodzenia cel zwany mogu to kula o średnicy około 60cm zrobiona ze szkieletu z powiązanych elastycznych witek (np. wikliny) obszytego mocnym, białym płótnem (kiedyś skórą). Jeden z jeźdźców ciągnie ja za koniem na długiej linie, podczas gdy pozostali gonią i starają się w nią trafić używając strzał z tępymi grotami.
Na linie można oczywiście ciągnąć inne rodzaje celów, w tym takie, w które można strzelać ostrymi strzałami, choć trzeba trochę pomyśleć, żeby skonstruować je w taki sposób, aby ograniczyć niebezpieczeństwo łamania strzał. Nieco podobną do mogu zabawą jest konkurencja do której używa się mniejszej kuli (na przykład zwyczajnej piłki), która nie jest uwiązana na sznurku, tylko łucznicy muszą przepychać ją w odpowiednim kierunku uderzeniami tępych strzał. Ten wariant najczęściej rozgrywa się pieszo.
Pewną odmianą ruchomego celu są również opisane już wcześniej rzutki, które pomocnik może istotnie rzucać wysoko w powietrze, albo też płaskim torem 1-2m nad ziemią (z wysokości siodła strzela się do takiego 'niskiego' rzutka w dół, więc nie trzeba bardzo daleko szukać strzał, nawet jeśli mają normalne opierzenia) bądź też zrobić go w wersji nieco większej i cięższej (tak 50-60cm średnicy) i poturlać po ziemi. W tej ostatniej roli dobrze się sprawdzają małe półmetrowe słomianki, chociaż radził bym używać solidnych strzał karbonowych a nie drewnianych czy aluminiowych, które słomianka może odpowiednio złamać/wygiąć. Można też zastosować groty tępe; waga celu nie ma znaczenia, jeśli strzały się w niego nie wbijają (jeśli się używa słomianki, trzeba ją np. obszyć mocnym płótnem, bo w słomę wbije się prawie wszystko, nawet tępe).
Przy ruchomym celu niezbędny jest oczywiście odpowiednio duży strzałochwyt, albo dużo otwartego terenu za celem, na którym będzie łatwo szukać strzał. Gdy strzałochwytu o odpowiednich wymiarach brakuje, albo strzelamy 'wysokie' rzutki, warto rozważyć użycie strzał z opierzeniem flu-flu, znacznie ograniczających zasięg (patrz rozdział o sprzęcie).
Cele specjalne (reagujące).
Bardzo zabawnym uzupełnieniem tarcz są baloniki. Przypięte do maty na tle centralnego pola tarczy (lub po prostu zamiast tarczy) w spektakularny sposób pokazują trafienie, co bardzo podoba się publiczności a i strzelającemu sprawia niejaką satysfakcję.
Z powodów zupełnie dla mnie niepojętych, większość koni wcale nie boi się dźwięku pękającego balonika, a w każdym razie nie reaguje na to bardziej, niż na odgłos strzały trafiającej w zwykły cel. Oczywiście przy pierwszych próbach warto uważać, bo większość nie znaczy wszystkie.
Na poważnych zawodach tego urozmaicenia się nie stosuje (człowiek odruchowo celuje w balonik a nie środek tarczy - co przy strzałach pod kątem daje trafienie daleko poza dziesiątką), ale w rywalizacji dla przyjemności jak najbardziej, nie mówiąc już o pokazach.
Turecki cel w typie puta, czyli wypchany worek zawieszony na trzech napiętych odciągach (dwóch mocowanych do jakichś słupków i trzeciego pionowo w dół, przypalikowanego do ziemi), często miewał dzwoneczek zawieszony z tyłu, którego dźwięk potwierdzał trafienie jeśli strzelano z większych odległości, przy których można nie zauważyć dokładnie gdzie upadła strzała.
W tradycyjnym japońskim jabusame używa się umieszczonych na bambusowych słupach cienkich drewnianych deseczek w kształcie kwadratu o boku około 40cm, które zazwyczaj efektownie rozłupują się przy trafieniu. Taką deszczułkę po prostu wciska się jednym rogiem w szczelinę naciętą na końcu bambusa, łatwo więc ją zastąpić nową.
W kolejnym etapie ceremonii stosuje się san-sun no ko mato ('mały cel'), okrągły cel o średnicy 17cm z dwóch sklejonych razem glinianych miseczek wypełnionych kolorowym konfetti. Przy trafieniu rozpada się dając efekt 'eksplozji'.
W obu przypadkach używa się strzał z dużym, tępym grotem, lub w przypadku bardziej doświadczonych łuczników ostrych grotów widlastych. Dają one bardziej spektakularne wyniki, choć zwykłe groty tarczowe czy bojowe też by się nadały.
Strzałochwyty.
WAŁ Z ZIEMI LUB PIASKU - jest znakomitym strzałochwytem, bardzo pewnym (można najwyżej przestrzelić górą, przez wał strzała nijak nie przejdzie) chciaż dość ehemm... trudnym do przenoszenia. Można wykorzystać zarówno wały usypane sztucznie, jak i naturalne ukształtowanie terenu. W obu wypadkach kluczową sprawą jest, aby przynajmniej jego powierzchniowa warstwa pozbawiona była kamieni (albo przynajmniej były one nieliczne) - napotkanie nawet niewielkiego kamyka kończy się zazwyczaj złamaniem czy zgięciem strzały.
Wał czy zbocze porośnięte trawą nie stanowi wielkiego problemu, jeżeli jest dostatecznie stromo nachylone. Oczywiście jej skoszenie przyspieszy szukanie wbitych strzał, ale nawet bez tego sobie poradzimy. Grunt, żeby nasze pociski nie wchodziły płasko - jeśli sterczą pod kątem, w końcu zawsze się je zlokalizuje.
Wykorzystując naturalne, nachylone pod stosunkowo małym kątem zbocza trzeba zawsze mieć na uwadze możliwość rykoszetowania. Przy zbyt małym nachyleniu taki pagórek potrafi zadziałać jak skocznia, posyłając strzały pięknym łukiem ponad swoim wierzchołkiem, przy niemal niezmienionej prędkości. Pamiętajmy, że ów krytyczny kąt może się zmieniać w zależności od pogody. Zbocze, które zupełnie poprawnie funkcjowało jako strzałochwyt póki podłoże było wilgotne, może zacząć powodować rykoszety gdy ziemia wyschnie i stwardnieje.
KOSTKI LUB BALOTY ze słomy czy siana ustawione w mur tworzą przyzwoity, stosunkowo niedrogi strzałochwyt, który przy odrobinie trudu (a najlepiej używając traktora z odpowiednim osprzętem) daje się przenieść na nowe miejsce.
Generalnie zawsze się okazuje, że potrzeba dużo więcej materiału, niż nam się początkowo wydawało. Same kostki czy baloty zatrzymują strzały zupełnie przyzwoicie, problemem są miejsca łaczenia między nimi. Kostki trzeba ustawiać w dwóch warstwach, na zakładkę, a i tak są problemy ze strzałami z silniejszych łuków, które mogą chować się całe. Podwójny mur z balotów to już ogromna konstrukcja (choć traktorem z odpowiednim sprzętem da się ją ustawić bardzo szybko), ekonomiczniej będzie ustawiać je lekkim zygzakiem, tak aby patrząc od strony strzelającego krawędź jednego zachodziła na krawędź drugiego. Działa to zupełnie nieźle, ale co jakiś czas pojedyncza strzała gdzieś się zaszyje, nie ma na to rady, albo nawet znajdzie miększe miejsce i przejdzie na wylot.
SIATKI do wyłapywania strzał są niestety drogie, ale bardzo wygodne i łatwe do przenoszenia. Mając w komplecie odpowiedni zapas lin, śledzi i ewentualnie składany stojak można się zapakować do bagażnika samochodu i zorganizować strzelanie gdziekolwiek. Rozmiary siatek są całkiem wystarczające dla łucznictwa konnego: wysokość nieco ponad 3m i praktycznie dowolna szerokość (kupuje się na metry, od 1 do 50). Trzeba się mocno napracować, żeby w coś takiego nie trafić (chociaż da się :-).
Jeśli chodzi o rozmiar, to raczej odradzał bym coś większego niż około 8-9m, no, maksimum 12. Duże siatki trzeba zwijać i nosić w kilka osób, co jest bardzo niepraktyczne. O wiele wygodniej mieć dwie siatki ośmiometrowe, które na upartego rozwiesi i zdejmie jedna osoba niż jedną szesnastometrową. W razie potrzeby krawędzie mniejszych kawałków można łatwo spiąć bardzo dużymi agrafkami, pętlami z drutu albo sfastrygować na szybko szpagatem. Poza tym duża siatka do automatycznie duża powierzchnia żagla. Na wietrze trzeba stosować potężne odciągi a i to może nie wystarczyć (widziałem jak odciąg dużej 50m siatki przy gwałtownym szkwale urwał ucho w solidnej, 12mm stalowej kotwie wpuszczonej w skałę). Kilka mniejszych siatek, każda z własnym kompletem odciągów to niby więcej roboty do wykonania przy rozstawianiu, ale w praktyce łatwiejsze i pewniejsze rozwiązanie.
Siatki są mocne, ale mają swoje ograniczenia. Materiał trafiony strzałą rozciąga się i przy okazji ją wyhamowuje, ale jest zupełnie nieskuteczny wobec grotów z ostrymi krawędziami, które nie będą się przejmowały rozciąganiem, tylko zwyczajnie przetną włókna, przechodząc prawie bez zwalniania. Tylko groty tarczowe.
Co za tym idzie, siatki nie można napinać, musi wisieć możliwie luźno, sięgając do ziemi, ale się na niej nie kładąc. Jeśli ze względu na wiatr konieczne jest zamocowanie dolnych rogów, to lużnymi linkami, tylko ograniczającymi jej ruchy ale nie napinającymi (z tego względu jeśli mamy do zasłonięcia odcinek np. 6m to lepiej użyć siatki siedmiometrowej. Na szczęście większość producentów to uwzględnia i tnie z 30-40cm naddatkiem). Jeśli za siatką jest mur, to między nimi musi być co najmniej 0,5m odstępu.
Strzały o małej średnicy (zwłaszcza cienkie karbony) i/lub wystrzelone z silniejszych łuków mogą sprawiać problemy, zwłaszcza jeśli trafią czubkiem grotu dokładnie w oko splotu - mogą je wtedy rozepchnąć i przejść na wylot. Gdyby tak się zdarzało, to zaokrąglenie pilnikiem czubka grotu bardzo pomaga. Trzeba pamiętać, że siatka nigdy nie daje 100% pewności. Służy do tego, żeby nie szukać daleko strzał czy nie niszczyć tynku na ścianie ale strefa nią zasłonięta w żadnym wypadku nie może być uważana za bezpieczną!
Górna krawędź siatki mocowana jest do stalowej, nierozciagliwej linki. Zazwyczaj taka linka jest po prostu przewleczona przez odpowiednie kółka i w większości sytuacji jest to zupełnie wystarczające, siatkę zazwyczaj zdejmuje się wraz z linką. Tylko w przypadku, jeśli wieszamy stalówkę na stałe (najczęściej w pomieszczeniach, wkręcając kołki w ściany) opłaca się stosować karabinki.
Siatki nie są wrażliwe na pogodę, chociaż wilgotną trzeba przed zmagazynowaniem wysuszyć, bo zwinięta będzie pleśnieć. Wisząc na słońcu jak większość tworzyw sztucznych szybciej się starzeje pod wpływem ultrafioletu. Kilka czy nawet kilkanaście dni to nie problem, ale jeśli urządzamy tory na dłużej, to lepiej w cieniu a najlepiej po strzelaniu jednak ją schować (albo np. w pomieszczeniu zsunąć na koniec liny w kąt, daleko od okna).
Zamiast siatki można spróbować rozwiesić - również jak najbardziej luźno - płachtę innego mocnego materiału. Nieźle działają powieszone podwójnie szare, wełniane koce wojskowe, często używane jako potniki pod siodło. Są dosyć tanie i potrafią wyhamować a przynajmniej poważnie zwolnić (nie uszkadzając zbytnio opierzenia) strzały nawet z 40-50# łuku. Dobrze sprawdzają się również niektóre 'mięsiste', rozciągliwe tkaniny na zasłony. Czasami można coś takiego kupić tanio na wyprzedaży, w jakimś niemodnym kolorze. Cóż, warto eksperymentować. Oczywiście tego typu zamienniki są jeszcze mniej pewne niż siatki z prawdziwego zdarzenia.
Konie trzeba przyzwyczaić do dużych, wydymających się na wietrze płacht. Siatki są na szczęście zbyt grube i miękkie, żeby głośno łopotać, ale i tak zwierzak się może zdziwić.

Stojaki do siatek.
Mając siatkę do wyłapywania strzał lub płachtę jakiegoś innego materiału który ma pełnić taką samą funkcję, musimy ją jakoś zawiesić. Oczywiście najprościej wykorzystać jakieś dwa odpowiednio rosnące drzewa, ale nie zawsze uda się nam takie znaleźć. Wtedy musimy skorzystać ze stojaków. Nie potrzeba nic więcej jak dwa proste dwójnogi w kształcie litery 'A', między którymi rozciągamy linę na której wisi siatka, natomiast z boków podtrzymują je odciągi mocowane do 'śledzi' wbitych w ziemię, lub jakiś stałych punktów (drzewa, słupy ogrodzeniowe etc.), jeśli taki są dostępne. Do tych samych stojaków możemy podwiesić dwoma skośnymi odciągami jakąś matę.
Takie stojaki możemy zaimprowizować wiążąc dwie żerdzie skrzyżowane końcami. Natomiast jeśli chcemy być całkowicie samowystarczalni, uwolnieni od konieczności szukania za każdym razem odpowiedniego materiału, warto zaopatrzyć się w składane stojaki z 40mm rur aluminiowych. Każda noga składa się z trzech łatwo demontowalnych odcinków, więc całość da się sprawnie złożyć w pakunek mieszczący się w samochodzie (choć raczej nie w bagażniku) i łatwy do przeniesienia przez jedna osobę.
 
Jaki by nasz stojak nie był, trzeba pamiętać że siatka to spory żagiel i musi być naprawdę solidnie przymocowana. Jeśli przewidujemy, że może wiać, to zamiast jednego bocznego odciągu stojaka dajmy dwa, pod kątem około 45 stopni - to w razie silniejszego porywu zabezpieczy przed uniesieniem 'nawietrznej' nogi i przesunięciem się czy złożeniem stojaka. Dolny koniec siatki należy róznie solidnie 'przypalikować' do ziemi, ale bez jej naciągania, bo wtedy strzały mogą przechodzić. Najlepiej zastosować krótkie odciągi, które pozostają luźne dopóki siatka wisi pionowo a napinają się tylko gdy zaczyna łopotać (w roli takich odciągów bardzo dobrze sprawdzają się gumowe linki z haczykami, służace normalnie do mocowania bagażu w samochodzie).
Oczywiście wszystkie śledzie muszą być odpowiednio solidne i dobrze umocowane, żeby powtarzające się szarpnięcia nie obluzowały ich.
Mała rada na temat odciągów - nie warto sią bawić w ustawianie w ostatecznej pozycji stojaków a potem mocne napinanie lin. O wiele prościej jest rozstawić nogi stojaków nieco szerzej niż to potrzebne (tak aby były nieco niższe niż potrzeba), wstępnie napiąć i zamocować odciągi, a potem podsunąć nogi do właściwej pozycji - wtedy wszystkie liny napną się 'automatycznie', bardzo mocno.
Wszelkie łucznicze instalacje lubię robić za pomocą lin 6-8mm. W przypadku siatek o 'rozsądnych' wymiarach (3-8m) taka nylonowa lina jest tak naprawdę o wiele mocniejsza niż potrzeba, ale wygodna. W zasadzie zupełnie wystaczyłyby linki w granicach 4-5mm, które łatwo spakować, ale równie łatwo poplątać a węzły na nich bywają po zaciśnięciu trudne do rozwiązania. Z drugiej strony liny 10-12mm to już lekka przesada.
Jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło, żeby pękła lina. Kłopoty są zawsze na jej końcach - albo śledzia wyrwie z ziemi, albo stojak się przewróci.
Użycie tępych grotów.
Interesującym rozwiązaniem problemu strzałochwytów jest stosowanie tępych grotów. Nie takich wielkich jak 'pacynki' używane w inscenizacjach bitew (to również dobra zabawa, ale ich celność pozostawia wiele do życzenia) lecz małe, gumowe lub metalowe groty o średnicy równej lub niewiele większej niż promień strzały, popularne na zachodzie przy polowaniu na małe zwierzęta (do ogłuszania) i 'stump shooting'. Oprócz grotów specjalnie produkowanych do tego celu często używa się po prostu łuski od naboju pistoletowego .38 / 9mm założonej na koniec promienia, patrz rozdział na temat sprzętu.
Do zatrzymania tak zakończonej strzały wystarczy byle płócienna płachta - a jednocześnie celność jest porównywalna z normalnymi grotami. Również tor lotu jest co najmniej przez kilkadziesiąt metrów bardzo podobny, zwłaszcza jeśli waga tępych grotów zgadza się z wagą naszych normalnych; dopiero na dalszych odległościach można poczuć różnicę spowodowaną większym oporem powietrza.
Oczywiście tego typu groty niezbyt się nadają do 'współpracy' ze zwykłymi matami. W tych bardziej miękkich wybijają duże dziury, zaś od bardziej twardych się odbijają albo wręcz rykoszetują. Uwaga: zdecydowanie należy unikać strzelania z tępych grotów do celów 3D, a przynajmniej nie robić tego z odległości mniejszej niż jakieś 15m! Od ich gumowatej powierzchni taka strzała potrafi się odbić i czasami odlecieć wstecz z niemal taką samą prędkością z jaką nadleciała, zagrażając łucznikowi i jego koniowi!
Ale do celów treningowych i do zabawy żadne normalne cele nie są potrzebne, a nawet przeszkadzają - na płachcie pełniącej rolę strzałochwytu wystarczy namalować czy naszyć jakieś oznaczenie tarczy i sam łucznik będzie dostatecznie dobrze widział czy trafił. A na luźno rozwieszonym materiale strzały wyhamują i spadną na ziemię układając się w elegancki stosik u podnóża tarczy, wystarczy je później pozbierać. To bardzo dobry sposób zwłaszcza przy dużej ilości osób - nawet kilkunastu łuczników może strzelać jednocześnie pod różnymi kątami do jednej tarczy i nie połamią sobie wzajemnie strzał. Gdyby się w nią wbijały, to kolejne, nadlatujące po innym torze pociski urządziłyby w takiej sytuacji prawdziwą rzeź.
Oczywiście, jeśli mielibyśmy używać tego typu 'amunicji' do zawodów, to potrzeby byłby jakiś cel reagujący, który w oczywisty dla wszystkich sposób potwierdza trafienie. Stosując groty gumowe wystarczy cel wycięty z blachy, uderzenie słychać znakomicie (trzeba przyzwyczaić konia!) a guma powinna je dostatecznie zamortyzować, żeby nie połamał się promień. Takie 'blaszaki' można jakoś zawiesić, albo zagiąwszy część przy dolnej krawędzi stworzyć podstawę do stawiania na ziemi - wtedy cel będzie nie tylko hałasował ale i się przewracał (natomiast nie należy blachy mocować na sztywno, co może powodować silniejsze rykoszety). Inne typy reagujących celów, czyli rozłupujące się deseczki, puta z dzwonkiem i inne, które można stosować równie dobrze przy strzałach z grotami tępymi jak i ostrymi opisałem już powyżej.
Przy małych 'okuciach' o średnicy zbliżonej do promienia nie ma żadnego problemu z kołczanami. Natomiast grotów gumowych czy drewnianych o średnicy gdzieś około 2cm najpopularniejsze wśród konnych łuczników płaskie kołczany otwarte mogą już nie pomieścić (można w nich nosić duże bojowe groty, ale one są płaskie). W takim przypadku lepiej sprawdzają się kołczany zamknięte, rurowe albo japońskie, a w razie czego można po prostu zapasowe strzały wsadzić z tyłu za pas i wyciągać je w dół, systemem japońskim.
O kuli mogu i innych piłkach wspomniałem już opisując cele ruchome.
Warto pamiętać, że mało kto posiada komplet strzał z tępymi grotami (a szkoda!). Organizator imprezy, na której takie strzały będą potrzebne musi odpowiednio wcześnie uprzedzić uczestników, żeby się w nie zaopatrzyli, albo samemu zapewnić zapas strzał odpowiednich do średniej siły łuków (promienie drewniane 11/32 o spinie 40-45 będą przyzwoicie - niekoniecznie dobrze, ale przyzwoicie - latały w przypadku większości łuków używanych do konnego łucznictwa, które zazwyczaj mają od 30 do 45#). A najlepiej zrobić jedno i drugie, to znaczy uprzedzić ludzi a potem i tak przygotować własne strzały, bo co najmniej 1/3 uczestników uprzedzenie zignoruje. Zobaczycie, tak jest zawsze...
Szukanie strzał.
Niezależnie od tego, jak starannie ustawia się cele i strzałochwyty, od czasu do czasu trzeba jakiejś strzały szukać. A to przejdzie płasko pod siatką, czy też odbije się rykoszetem od krawędzi maty i przejdzie nad nią, albo wszyje się w trawę jeszcze przed nią - bądź też zdarzy się inny z miliona pechowych przypadków. Oczywiście strzelając konno posłanie strzały obok celu czy (nawet obok strzałochwytu...) jest tym bardziej prawdopodobne. Tak samo podczas strzelania w terenie, do figur 3D, gdzie zazwyczaj sztucznych strzałochwytów nie wykorzystuje się w ogóle.
Oczywiście im teren mniej zarośnięty, tym lepiej. Przystrzyżenie trawy przed strzelaniem zazwyczaj nie sprawia łucznikowi konnemu żadnego trudu. Jeśli tylko na dany teren można wpuścić nasze samobieżne kosiarki, to poradzą sobie z postawionym zadaniem szybko i sprawnie.
Są pewne prawidła, które żmudne szukanie zguby uczynią nieco krótszym.
Po pierwsze sprawa dość banalna: policzmy strzały przed rozpoczęciem strzelania. Można spędzić bardzo dużo czasu szukając nieistniejących strzał, popnieważ komuś się wydawało, że miał ich dwanaście, więc jednej brakuje. Później się okazuje, że dwanaście to owszem, miał wczoraj, ale dzisiaj jedną zostawił, bo miała złamaną nasadkę.
Jeśli jesteś pewien, że miałeś dwanaście strzał a wyciągnąłeś z tarczy tylko jedenaście, to wyjmij wszystko z kołczanu i przelicz jeszcze raz. Czasami się zdarza (zwłaszcza przy typowych dla łucznictwa konnego kołczanach typu otwartego, gdzie strzały sterczą do tyłu), iż człowiek jest przekonany, że wystrzelił wszystkie i potem liczy te wyciągane z tarczy podczas gdy jedna cały czas spokojnie tkwi w kołczanie.
Jeśli już jesteśmy całkiem pewni, że faktycznie jest czego szukać, to spróbujmy sobie przypomnieć, jak ta brakująca poleciała, żeby ograniczyć obszar poszukiwań. Najczęściej (choć nie zawsze) łucznik dobrze widzi tor lotu strzał i jest w stanie określić miejsce upadku. Aby to ułatwić, stosuje się często odpowiednie kolory opierzenia i nasadek, a czasami także smugacze czy nawet świetliki (patrz rozdział o strzałach). Z czego wynika ważny wniosek, iż jeśli łucznik widzi, że pudłuje i pociski śmignęły gdzieś w trawę, to nie należy wypuszczać za dużo strzał w serii - dwa czy trzy chybione strzały łatwo zapamiętać, potem zaczyna nam się mieszać, czy ta piąta to poszła po prawej, czy po lewej etc.
Jednak uwaga: nie należy bezkrytycznie wierzyć temu, co zapamiętaliśmy. O ile kierunek lotu zazwyczaj widać dobrze, o tyle już w odległości łatwo popełnić błąd. Poza tym lądująca na ziemi strzała często potrafi się jeszcze ślizgać, czasami nawet przez kilkanaście czy kilkadziesiąt metrów, czego już łucznik może nie zauważyć. Szczególnie wredne potrafią być rykoszety. Bywa tak, że odbijająca się od czegoś, wygięta strzała błyśnie na moment w słońcu i utrwali się łucznikowi w pamięci, po czym opierzenie ją wyprostuje i skieruje pod innym kątem. Również wyrzucone w powietrze drzazgi czy kawałki kory potrafią zmylić obserwatora. Czasami w takich sytuacjach mógłbym przysiąc, że dokładnie widziałem, jak zrykoszetowana strzała leci w jakimś kierunku, po czym po długim przeczesywaniu ktoś przypadkiem trafiał na nią, leżącą w zupełnie innym miejscu.
Ustaliwszy przypuszczalny obszar poszukiwań warto na początku obejrzeć go pobieżnie, i przejść jeszcze kilka-kilkanaście kroków wzdłuż toru lotu (najczęściej strzały leżą dalej niż nam się wydaje), o ile to możliwe trzymając się nieco z boku, żeby nie nadepnąć na promień. Często strzała leży sobie na widoku i można ją znaleźć od razu. Jeśli szukamy pocisku w trawie, to warto zrobić taki przegląd nie zsiadając z siodła - często z wysokości łatwiej jest zobaczyć go między źdźbłami niż idąc pieszo. Oczywiście wtedy tym bardziej należy uważać, gdzie się chodzi. Czasami złośliwy los sprawia, że dostrzegamy naszą cenną strzałę akurat na czas, żeby obejrzeć jak opada na nią kopyto. Trzask...
Czasami użytecznym trikiem jest okrążenie terenu poszukiwań tak, żeby patrzeć pod słońce. Promień, zwłaszcza taki z jasnego drewna, potrafi ładnie błyszczeć wśród trawy.
Jeśli pierwszy przegląd nie przyniósł efektów, to teraz już koniecznie zsiadamy z siodła i zaczynamy oglądać podejrzany obszar dokładnie, miejsce po miejscu, jeśli trzeba rozgarniając trawę nogą i wypatrując jakiegoś kawałka strzały - czasami wystaje tylko czubek grotu, nasadka, czy fragment pióra.

Gdy szukamy kilku strzał, to znajdując którąś nie zabierajmy jej, tylko wbijmy w tym miejscu w ziemię pod takim kątem, że będzie ją widać z daleka, a jednocześnie da się zaobserwować w jakim kierunku leżała. Mając tak zaznaczone miejsca znalezienia poprzednich, często łatwiej jest wpaść na pomysł, gdzie mogą leżeć pozostałe zguby, szczególnie jeśli strzelaliśmy jedną po drugiej do tego samego celu.
Wedle autorów arabskich (fragment dotyczy strzelania pieszego):
(...) innym wymaganiem jest, aby łucznik chodził boso, kiedy zbiera swoje strzały. Wiąże się to z tradycją przypisywaną Prorokowi, który uważał tor między łucznikiem i jego celem za fragment Raju.
(a poza tym jest to też niezły sposób na wyczucie stopą niewidocznej strzały)
Jeśli w dalszym ciągu nic nie widać, to albo się pomyliliśmy i strzała leży gdzie indziej, albo też weszła płasko w ziemię i wtedy mamy naprawdę przechlapane... Strzały mają niesamowite wręcz zdolności do chowania się, zwłaszcza jeśli teren jest porośnięty trawą czy mchem - wtedy wszywają się między korzenie i leżą ukryte na głębokości kilku centymetrów, w stosunkowo luźnej warstwie między zwartą darnią a twardą ziemią. Potrafią zresztą 'przelecieć' w ten sposób całkiem sporą odległość, czasami nawet i półtora-dwa metry. Ale i w innej ściółce czy nawet piasku też mogą się zagrzebać.
Nie pozostaje nic innego, tylko siąść w kucki i cierpliwie obmacywać teren, przesuwając kantem dłoni po ziemi w poprzek przypuszczalnego toru lotu - linia za linią, z odstępem co mniej więcej pół długości strzały, starając się wyczuć zagrzebany promień pod palcami (i mając nadzieję, że nigdzie nie rośnie oset...). Jeśli darń jest dostatecznie luźna, to zamiast palcami można przeciągnąć można przeciagnać po ziemi grotami 3-4 strzał złożonych w pęczek (raczej nie pojedynczą strzałą, bo za łatwo ją złamać czy wygiąć - chyba że to solidny karbon). Ale zazwyczaj palce są skuteczniejsze. Pewną alternatywą jest użycie wykrywacza metali (dobry jest drogi, ale czasami większe kluby łucznicze w taki inwestują) albo psa tropiącego (naprawdę, znam jednego czworonoga znakomicie wyszkolonego do tej roli, nawet promieni nie uszkadza próbując kopać tylko 'wystawia' je właścicielowi).
Przy niektórych typach podłoża (zwłaszcza w piasku czy trocinach, jak to zwykle na zadaszonej ujeżdżalni) nieocenione usługi oddają grabie czy widły, systematycznie przeciągane pas koło pasa w poprzek przypuszczalnego toru lotu.
Poszukiwanie szczególnie upartych zgub może trwać i pół godziny, a nie zawsze kończy się sukcesem.
Podnoszenie strzał bez zsiadania z konia.
Każdy, kto choćby raz miał okazję strzelać z łuku konno od razu doceni wagę posiadania 'obsługi naziemnej', która pozbiera strzały i wręczy je z powrotem jeźdźcowi. Ciągłe zsiadanie i wdrapywanie się z powrotem na siodło jest kłopotliwe, a poza tym bardzo męczące dla wierzchowca i może przy braku staranności doprowadzic do przekrzywienia się siodła i jakiegoś urazu grzbietu. Można znacznie odciążyć naszego zwierzaka wsiadając z jakiegoś podwyższenia (mimo, że to nie honor dla kawalerzysty - grzbiet konia ważniejszy), ale miło byłoby mieć możliwość podniesienia strzały bez zsiadania.
Niestety, nie jest to takie proste.
Oczywiście, jeśli ktoś potrafi, można się zwiesić z siodła i sięgnąć ręką do ziemi. Co jednak problemu nie rozwiazuje, ponieważ konia męczy tak samo jak zsiadanie, jeśli nie bardziej.
W chińskich tekstach źródłowych można znaleźć wzmiankę o podnoszeniu strzał końcem łuku (chwytając promień w kąt między cięciwę i ramię łuku) co wypróbowałem i muszę powiedzieć, że albo ja jestem za głupi żeby zgadnąć jak to odpowiednio zrobić, albo ten Chińczyk nie wiedział o czym pisze. Owszem, da się w ten sposób unieść strzałę z ziemi, ale wymaga to tyle kombinacji i ostrożnego operowania łukiem, że ja już wolę zsiąść z siodła i podnieść ją normalnie. Być może jedzenie przez całe zycie ryżu pałeczkami pomaga...
Nieco bardziej praktyczne jest arabskie narzędzie do podnoszenia strzał z ziemi. Jest to po prostu bambusowy patyk o długości takiej, żeby trzymając go za koniec i pochylając się do przodu w siodle (bez przesadnego wychylania się z sidła na bok) można było dosięgnąć do ziemi. Jego koniec jest na dlugości kilkunastu centymetrów rozszczepiony, odpowiednia owijka zabezpiecza go przed pękaniem dalej, a końce obu połówek wygina się na gorąco i opiłowuje aż uformują się w rodzaj szczypiec. Wystarczy toto przyłożyć z boku do promienia leżącej strzały i popchnąć, a sprężyste 'szczęki' zatrzasną się na niej i będzie ją można unieść.

Interesujące, że na wielu miniaturach perskich itp. można dostrzec w wyposażeniu konnego łucznika coś, co przypomina pojedynczą pozbawioną opierzenia strzałę wetkniętą do kołczana obok zwyczajnych. Moim zdaniem może to być właśnie takie urządzenie do podnoszenia strzał, które z odległości kilku kroków wygląda zupełnie jak 'goła' strzała, bo 'szczęki' na końcu do złudzenia przypominają nasadkę wschodniego typu.
Urządzonko jest sprytne, ale niestety nadaje się tylko do podnoszenia strzał leżących na ziemi luzem, lub bardzo płytko wbitych. Uchwyt szczęk jest zbyt słaby, żeby można było obluzować pocisk, który utkwił solidnie. Sprawna 'obsługa naziemna' pozostaje na razie bezkonkurencyjna.
|