
[O pracy z koniem z ziemi.]
W życiu każdego koniarza na zmianę występują okresy:
pełnego szczęścia, kiedy to wydaje mu się, że już wszystko o koniach wie,
oraz depresji, gdy jakiś koń po raz kolejny pokaże mu, jak bardzo się mylił.
Jeśli masz szczęście umierasz w fazie euforii.
(MC)
Kilka słów wstępu
Chciałbym na początku jasno powiedzieć, że znajomość sposobów pracy z koniem opisanych poniżej NIE JEST NIEZBĘDNA każdemu łucznikowi:
- jeśli ktoś chce po prostu przygotować konia do zawodów odbywanych w szrankach, to musi się on nauczyć przebywać tor równym tempem i nie przejmować się tym, co się dzieje na górze, nic więcej. Poza torem prowadzimy go normalnie, na wodzach, więc zaawansowane techniki manewrowania nie są potrzebne;
- praca z ziemi wymaga poświęcenia pewnej ilości czasu i - przede wszystkim - systematycznego treningu. Jeśli z koniem widzimy się rzadko, a dodatkowo w międzyczasie jeżdżą na nim inne osoby (np. jest to typowy koń szkółkowy) to podejmowanie takiego treningu może się po prostu nie opłacać, bo nie przyniesie dostatecznych efektów;
- często się zdarza, że doświadczony koniarz, spędzający ze zwierzakiem wiele czasu (na przykład mający własną stajnię), potrafi uzyskać identyczne wyniki niejako mimochodem, po prostu odpowiednio się z nim obchodząc podczas codziennego obrządzania; czasami takie osoby same nie bardzo potrafią powiedzieć, jak i kiedy to się stało, ale koń chodzi "jak zegarek".
Rozdział ten można więc pominąć, ale jeśli chcemy wyszkolić naprawdę dobrego konia "pod łuk", którym będziemy swobodnie kierowali samym dosiadem i niewrażliwego na strzelanie z łuku w każdej wyobrażalnej sytuacji (np. stojąc tuż przed pyskiem czy kucając pod jego brzuchem, albo stawiając mu tarczę na zadzie i zestrzeliwując ją - że wymienię tylko kilka trudniejszych sztuczek) to przerobienie poniższych ćwiczeń znacznie ułatwia tego typu zabawę:
- ustawia nas na dominującej pozycji w hierarchii,
- zwierzak zaczyna zwracać uwagę na każdy, nawet najdrobniejszy nasz sygnał,
- umożliwia kierowanie koniem z ziemi bez użycia lonży (mając w ręku łuk i strzały ciężko się posługiwać lonżą a proszenie kogoś o pomoc jest niewskazane - bezpieczniej jest, jeśli na kółku znajduje się tylko jedna osoba).
Tekst ilustrują fragmenty filmiku 'praca z ziemi' (100MB),
który można w całości ściągnąć TUTAJ

Gdzie ćwiczyć, czyli kółko (albo kwadrat...)
Pracować z koniem z ziemi powinno się na niewielkim, zamkniętym placu. Wprawdzie możliwe jest wykonanie tego wszystkiego na dużym padoku, czy wręcz na otwartym terenie, ale wymaga to wielkich umiejętności (dalece przekraczających moje :-) a nawet gdyby ktoś takie miał, to po co sobie życie w normalnej pracy utrudniać?
Plac taki może być okrągły (z angielskiego "roundpen") lub kwadratowy (z hiszpańskiego "picadero"), wielkości od 10x10 do około 16x16m. Najwygodniejszy wydaje mi się wymiar około 12m (wtedy koń może zrobić swobodnie "ósemkę" z dwóch sześciometrowych kółek - typowa wielkość ujeżdżeniowej "wolty"; oczywiście mówię tu o wielkości koła, po jakim biegnie koń - sam budynek musi być odpowiednio większy) lub około 15m jeśli w środku mamy słup podtrzymujący dach.
Na pewno nie możemy mieć zbyt mało miejsca, bo zbyt ciasne skręty bardzo obciążają konia, ale i nie za dużo, bo się za zwierzakiem nabiegamy.
Kwadratowy plac ma pewne zalety, którymi przewyższa okrągły. Po pierwsze, koń biega w nim prawie po kole, ale niezupełnie - nieco bardziej zgina się mijając róg, a przebiegając wzdłuż ściany trochę się prostuje, cały czas nieznacznie gimnastykując kręgosłup. Po drugie, pewne ćwiczenia np. cofanie możemy na początku wykonać wzdłuż prostej ściany - na "roundpenie" już po 2-3 krokach koń musi zacząć skręcać bo wpadnie na ogrodzenie. Po trzecie zaś po pół godzinie pracy w okrągłej hali, zwłaszcza takiej z wysokimi ścianami zza których świata nie widać, zaczyna się człowiekowi (a zapewne i koniowi) kręcić w głowie. Wreszcie po czwarte - o wiele łatwiej ogrodzić kwadrat (potrzeba mniej słupków).
Jeśli nawet koń na początku zatrzymuje się w rogach, to wystarczy mocniej go pogonić i po kilku razach mu się odechce (natomiast "roundpen" może być wygodniejszy do nauki jazdy, bo wydostanie wierzchowca z rogu może początkującemu jeźdźcowi nastręczyć sporo problemów - ale to zupełnie inna historia).
Dla uproszczenia, pozwolę sobie w dalszym ciągu moich wywodów mówić po prostu "kółko", mając przez to na myśli drogę, po której porusza się koń, a nie kształt ogrodzenia.
Zbudować najprostsze "kółko" jest bardzo łatwo - cztery słupki wbite w rogach i rozciągnięta między nimi taśma (biało-czerwona "budowlana" do ogradzania wykopów lub taśma do elektrycznego pastucha). Możliwe, że koń będzie się musiał przez chwilę przyzwyczajać do takiego powiewającego na wietrze ogrodzenia. Innym sposobem jest zbudowanie murku z bel słomy, ale jeśli postawimy taką konstrukcję na padoku, gdzie konie będą miały do niej swobodny dostęp to szybko zostanie w połowie zeżarta a w połowie rozwłóczona po okolicy. Takie prowizoryczne ogrodzenia mają tę zaletę, że można je łatwo przenieść w inne miejsce ilekroć podłoże będzie zbyt wydeptane.
Bardziej stałe budowle to ogrodzenie z żerdzi, z desek, lub wreszcie murowane. Dobrze jest, jeśli ściany nie są pionowe, lecz górą nieco rozchylone na zewnątrz lub tak jak na krytej ujeżdżalni mają bandy - nie ma to większego znaczenia dopóki pracujemy z koniem z ziemi, ale kiedy zaczniemy na niego wsiadać, unikniemy uderzania w ścianę zewnętrzną nogą.
Tu już musimy zatroszczyć się o podłoże i CZĘSTO je wyrównywać. Około 10cm warstwa piasku lub 15cm lżejszej mieszanki piasku z trocinami na ubitej ziemi zapewni miękkie a nie nazbyt głębokie podłoże (kopyta nie mogą grzęznąć - to przeciąża ścięgna. Z kolei podłoże zbyt twarde nadwyręża kości i stawy). Podłoże TRZEBA regularnie spryskiwać wodą, żeby nie pyliło (co wpływa fatalnie na płuca konia - no i na nasze też nie najlepiej). Polecam rozmaite spryskiwacze ogrodowe.
Jeśli w zimie zamarznie na kość (przed treningiem pójdźmy na kółko i sprawdźmy podłoże tupiąc w paru miejscach), powszechnie stosowanym sposobem jest rozsypanie warstwy starej ściółki, która jest "ogrzewana" przez procesy fermentacyjne. Ale uwaga z galopami - taki "nawóz", zwłaszcza jeśli dużo w nim słomy, jest bardzo śliski! Ja wolę dosypanie warstwy suchych trocin. Niestety po jakimś czasie przemielone kopytami zaczynają bardzo pylić i trzeba je wymienić. Nowoczesne sztuczne podłoża - elastyczne, niezamarzające i niepylące są świetne, tylko trzeba mieć parę groszy.
Powierzchnia powinna być nieco wyżej niż otaczający teren, żeby nie była podtapiana w razie deszczu. Trzeba przy tym pamiętać, żeby - jeśli nie mamy litych ścian - zabezpieczyć brzegi przed osypywaniem się. Bardzo często zapomina się o porządnym progu w wejściu. Po jakimś czasie robi się w tym miejscu zagłębienie i szybko galopujący, pochylony do wewnątrz koń może nagle 'położyć się' na boku a kopyta mogą nawet wpaść mu w szczelinę pod wrotami.
Jeśli już o bramie mówimy, to musi być pewnie zamykana. Jeśli to zaniedbamy, to zgodnie z prawami Murphy'ego przypadkowy powiew wiatru otworzy ją tuż przed galopującym koniem i nasz zwierzaczek nadzieje się prosto na krawędź.
Najlepiej, jeśli brama nie wyróżnia się za bardzo od reszty ogrodzenia, bo to prowokuje zwierzaka do zatrzymania (mogę już iść do stajni?).
Rzeczą bardzo wygodną jest posiadanie kółka zadaszonego - deszcz na głowę nie pada, a w zimie nie jest ślisko i mniej twardo.
Jeśli to ze względów konstrukcyjnych niezbędne, dach może być podparty słupem stojącym na środku - nie przeszkadza to wiele (ale między ścianą a słupem musi być minimum 7m - tak, aby koń mógł zrobić 6-metrową woltę). O słup bardzo wygodnie opiera się tarczę! :-)
Warto zebrać trochę starych opon, przeciąć każdą w jednym miejscu i pozakładać na słup, co w razie czego pomoże ochronić guz biodrowy konia albo kolano jeźdźca.
Na słupie nieuchronnie pojawią się haczyki do zawieszania sprzętu, dbajmy przynajmniej, żeby nie były za duże i za bardzo wystające - fatalnie wyciąga się je spomiędzy żeber...
Jeszcze bardziej komfortowe warunki zapewnimy sobie obudowując kółko ścianami - jeśli ściany są wysokie to koń nie jest już rozpraszany przez to, co dzieje się na zewnątrz, mamy osłonę przed wiatrem a nawet w największe mrozy ciepło biegającego konia po dziesięciu minutach nagrzeje pomieszczenie do w miarę znośnej temperatury. Pamiętajmy tylko o zostawieniu dla wentylacji przerwy między ścianami a dachem.
Oczywiście, można też postawić same ściany, bez dachu.
Istotny szczegół! - jeśli nasze kółko ma mieć prawdziwe lite ściany a nie tylko ażurowe ogrodzenie np. z żerdzi, to zbudujmy je albo niskie - aby koń, trzymając normalnie głowę, mógł ponad nimi swobodnie wyglądać - albo przeciwnie, bardzo wysokie - tak, żeby nie mógł wyjrzeć w żaden sposób. Ściany o pośredniej wysokości (około 2m) są fatalne, bo zwierzaczek będzie cały czas biegał z uniesioną głową i wygiętym kręgosłupem (z tzw. odwróconym grzbietem) usiłując zerknąć ponad nimi.
Z czym ćwiczyć, czyli bat albo lonża...
Będziemy używać minimum sprzętu. Właściwie można to wszystko robić bez żadnego sprzętu, tylko gestami rąk i ciała, ale, zwłaszcza na początku, łatwiej I BEZPIECZNIEJ jest mieć w ręku linę albo bat. Przedmiot taki służy nam za przedłużenie ręki, niejako wskazówkę, czyniąc nasze gesty bardziej zrozumiałymi, a w razie jakiegoś nieporozumienia można nim konia odpędzić - odganianie zirytowanego ogiera gołymi rękami jest mocno kłopotliwe (o takich - rzadkich na szczęście sytuacjach piszę nieco dalej).
Lina jest bardzo wszechstronna - można nią rzucać, można zwiniętą pomachać, świsnąć w powietrzu, trzepnąć o cholewę a w ekstremalnym przypadku (tylko reagując na wyraźną agresję konia!) bardzo skutecznie uderzyć takim zwojem - nie robi to krzywdy, a wrażenie wywiera znaczne.
Należy tylko poćwiczyć szybkie i staranne zwijanie liny, tak, żeby za każdym razem układała się w ładne zwoje i nie plątała. Najlepsza jest gruba (12-15mm), ciężka, pleciona lina z naturalnych włókien (nylon rozgrzewa się od tarcia i jakby co - parzy dłonie), dosyć długa, żeby rzucając ze środka naszego koła dosięgnąć konia biegnącego po obrzeżu - na jednym końcu wiążemy zawiązujemy supeł jako obciążnik, żeby lepiej się nią rzucało i gotowe. Nie należy zamiast liny używać lonży ani uwiązu bo bardzo łatwo pomylić końce i trafić konia metalowym karabińczykiem.
Batem (długim do lonżowania, krótszym do powożenia albo "ujeżdżeniówką" czy nawet krótkim palcatem) wygodniej jest coś koniowi pokazać, ale trzeba sporej zręczności, żeby operować nim stojąc bardzo blisko konia. Najlepiej wyciągnąć wszystko co mamy w szafie, od długiego bata do krótkiego palcata i zmieniać w zależności od tego, jaka długość jest nam akurat najwygodniejsza. W każdym razie dobry bat powinien być lekki, żeby nie męczył ręki i na tyle sztywny, żeby łatwo było machnąć końcem dokładnie tam, gdzie chcemy. Jeśli nie mamy pewnej wprawy, lepiej odwiążmy rzemień bata albo złapmy jego koniec przy rękojeści - inaczej możemy przy jakimś ruchu przypadkowo trafić nim konia.
Lonży jako takiej w zasadzie używać nie będziemy. Koń powinien być w kantarze, żeby było za co złapać i chwilę go poprowadzić w ręku, albo na moment przywiązać linę i wyjaśnić jakiś szczególny problem tak jak na lonży - ale poza tymi szczególnymi przypadkami kierujemy koniem tylko głosem i gestami (Ćwiczenie wymuszone ciągnięciem za lonżę jest dla nas bezwartościowe - jadąc później bez wodzy, z łukiem i strzałami w ręku nie jesteśmy w stanie konia do niczego zmusić, możemy tylko wydać polecenie, które koń nauczony a nie zmuszony do posłuszeństwa powinien grzecznie wykonać).
Jeśli o strój chodzi to rękawiczki nie są obowiązkowe jak przy lonżowaniu, ale nie zaszkodzą. Buty takie, coby się o własną sznurówkę przypadkiem nie potknąć. Telefon komórkowy wyłączamy, a do kieszeni warto wrzucić parę kostek cukru albo jakieś inne "małe conieco".
UWAGA! Do ćwiczeń na kole dobrze jest zakładać koniowi ochraniacze/bandaże na nogi i kalosze na kopyta - zwłaszcza na początku, kiedy koń nie wykonuje jeszcze manewrów płynnie. ZAWSZE niezbędne jest zakładanie ochraniaczy na te nogi, których kopyta są podkute!
Nagradzanie i karanie.
Nagrodą dla konia powinna być przede wszystkim chwila odpoczynku, ewentualnie pochwała wygłoszona ciepłym, przyjaznym głosem, a wreszcie pogłaskanie (to lepsze niż poklepanie). Starajmy się odkryć, jakie oznaki życzliwości nasz zwierzak lubi najbardziej, a jakich wolałby uniknąć - na przykład niektóre konie nie lubią zbyt poufałego głaskania.
Z drugiej strony warto wiedzieć, że konie uczą się stosowanych przez nas nagród i potrafią po jakimś czasie z przyjemnością reagować na pochwały, od których poprzednio się odsuwały. Klasycznym tego przykładem jest klepanie: jeśli szef poklepie pracownika po ramieniu, to dla człowieka jest to oczywista nagroda. Konie natomiast między sobą się nie poklepują (nawet nie bardzo miałyby czym...), jednak wierzchowce z reguły po jakimś czasie zaczynają rozumieć to jako nagrodę. Jest to z jednej strony wynik wzrastającego zaufania do nas, ale również efekt skojarzenia: 'zawsze to robisz, kiedy jesteś ze mnie zadowolony, więc DLATEGO to jest przyjemne'. Większość koni bardzo chce nas zadowolić i jest im przyjemnie, kiedy rozumieją, że im się to udało.
Zwłaszcza przy uczeniu nowych rzeczy warto okazywać jak najwięcej entuzjazmu i chwalić konia ile się da (obserwując tylko, czy nie zaczyna się odsuwać nieco przytłoczony naszą wylewnością). Oczywiście, w miarę jak ćwiczenie powszednieje nasz entuzjazm również słabnie, aż wreszcie kwitujemy jego wykonanie krótkim 'dobrze'. Chwalimy konia bardziej wyraźnie tylko gdy zostanie ono wykonane jakoś wyjątkowo dobrze.
Starajmy się unikać dawania w czasie pracy smakołyków. 'Przekupywanie' konia jest bardzo skuteczne, ale łatwo sprowokować dokuczliwy nawyk obszukiwania kieszeni, potem zaś koń może zacząć szczypać czy wręcz gryźć, kiedy nic nie dostanie. Poza tym, nigdy nie ma wtedy pewności, czy koń podchodzi do nas (jako do dominującego konia) czy do samobieżnej cukiernicy.
Szczerze mówiąc, to sam daję Urwisowi coś dobrego w pysk o wiele za często :-) sympatia dla tego pyska bierze górę... Staram się w każdym razie ograniczać i dawać smakołyki tylko przy całkiem nowych ćwiczeniach lub wyjątkowo dobrym wykonaniu już znanych. W żadnym wypadku nie można dawać łapówek regularnie! - musi to być wyjątkowa nagroda, nigdy zaś coś, czego koń się spodziewa i uważa, że mu się to należy (jeśli wtedy uzna, że został niesprawiedliwie pominięty, kłopoty gotowe).
Jeśli chodzi o rodzaj przekupstwa, to środków jest mnóstwo, od krojonej marchewki do specjalnych cukierków. Najlepszy wydaje mi się suchy chleb, który noszony w kieszeni przesiąka naszym zapachem i nawet wrzucony po jeździe do żłobu kojarzy się koniowi z jeźdźcem. Cukier w kostkach, niezbyt może zdrowy, jest za to niezastąpiony w pracy z wędzidłem (żucie!), ale to już inna bajka.
Młode konie trzeba nauczyć brania smakołyków, zwłaszcza z kostkami cukru nie wiedzą na początku co począć!
Karą przy pracy z ziemi będzie odgonienie konia od siebie i zmuszenie go do ucieczki (o tym bardziej szczegółowo poniżej). Uzyskuje się to poprzez stopniowany nacisk psychiczny - coraz silniejsze działanie postawą ciała, gestem i głosem a dopiero w ostateczności, gdy to zawiedzie przez nacisk fizyczny, trzepnięcie batem czy liną.
ZAWSZE stopniujemy nacisk, zaczynając od normalnego polecenia, poprzez eskalację coraz groźniejszych gestów do groźby przemocy fizycznej - i w końcu do zastosowania przemocy. Nie możemy od razu przejść do końca skali - musimy dać koniowi sygnały naszej wzrastającej 'irytacji' i umożliwić zareagowanie na nie. Celowo zastosowałem tu cudzysłów - w rzeczywistości musimy zachować całkowity spokój a zdenerwowanie tylko odgrywamy, taką małą pantomimę w języku gestów zrozumiałych dla konia.
Oczywiście, czas jaki dajemy koniowi na reakcję będzie różny w zależności od jego wyszkolenia - ćwicząc coś nowego, musimy być anielsko cierpliwi, natomiast jeśli zwierzak nie ma ochoty wykonać zadania doskonale znanego, przejdziemy 'od słów do czynów' w kilka sekund. Zawsze jednak stopniowanie to zabierze nam czas, dłuższy czy krótszy.
Trening dominacyjny.
Lektura obowiązkowa: Monty Roberts "Człowiek który słucha koni"; "Ode mnie dla Was".
Celem naszym będzie, aby zwierzątko zaakceptowało nas jako konia dominującego w małym, dwuosobowym stadzie. Jeśli uzna nas za przywódcę, będzie bacznie zważał na każdy nasz gest, starał się sam domyślić znaczenia naszych poleceń i z szacunkiem pilnował, żeby biegnąc tuż przy nas przypadkiem nas nie potrącić. Praca z nim będzie przyjemnością.
Metoda jest prosta: koń jest zwierzęciem stadnym i wyrzucenie ze stada jest dla niego największą karą. Jeśli będziemy chcieli konia złapać, narzucać mu się z naszą przyjaźnią, będzie przed nami uciekał - ale jeśli sami go odgonimy, zaraz zechce do nas wrócić.
Wprowadzamy zwierzaka na koło (tylko dajmy mu przedtem połazić po padoku, rozprężyć się), ustawiamy się po wewnętrznej i wyraźnie z tyłu, za jego zadem, w ręku mając zwiniętą linę. Teraz pora wyjaśnić, co to takiego 'wzrok teściowej'.
Znacie ten stary dowcip? 'Doktorze, nie mogę spać. Śni mi się, że goni mnie teściowa z krokodylem na smyczy. Te wpatrzone we mnie oczka, wyszczerzone zęby, ta zielona, kostropata skóra - a krokodyl wygląda jeszcze gorzej...'
No właśnie.
Nabieramy powietrza, szeroko otwieramy oczy i wbijamy spojrzenie prosto w oczy konia, starając się nie mrugać. Prostujemy dumnie plecy, pierś wypięta, sylwetka lekko pochylona do przodu, jakbyśmy zaraz mieli się rzucić na biednego roślinożercę. Ręce trzymamy szeroko, odstawione od ciała, palce rozczapierzone. Staramy się wyglądać możliwie najbardziej arogancko i agresywnie.
Dobrze wykonany 'wzrok teściowej' potrafi czasem podziałać z równą siłą jak uderzenie; nie zawsze zresztą będziemy patrzeć koniowi w oczy - wzrokiem można przesunąć np. zad konia równie skutecznie, jak trącając go batem. Zapomnijcie o tym, że w tzw. 'naturalnych' systemach treningu koni nie używa się zupełnie przemocy - owszem, używa, tyle że jest to przede wszystkim nacisk psychiczny, a nie fizyczny i w dodatku stosowany jest zawsze w dokładnie przemyślany sposób, zgodnie z regułami końskiego języka. Konie w rozmowach między sobą używają sporo przemocy - łącznie z gryzieniem i kopaniem - traktując ją jako rodzaj wykrzyknika. Same 'wykrzykniki' to dla konia bełkot, ale 'zdanie' zakończone W RAZIE POTRZEBY 'wykrzyknikiem' jest zrozumiałe.
No dobrze, wpatrujemy się więc w oczy konia 'wzrokiem teściowej', dodatkowo wykonujemy odpychające gesty rękami i wymachujemy zwiniętą liną. Można też liną rzucić tak, żeby opadła koniowi na zad (nie uderzyła). Koń musi zacząć uciekać przed nami galopem (może być z tym problem, jeśli konisko świetnie nas zna i zupełnie się nie boi; obcemu człowiekowi poszłoby znacznie łatwiej - wytężmy więc cały nasz talent aktorski, a jeśli nic nie pomaga, w ostateczności trzepnijmy liną po zadzie). Podążajmy za koniem po wewnętrznej i wyraźnie z tyłu, cały czas patrząc mu prosto w oczy (idąc, musimy cały czas mieć tak obrócone barki, żeby przód naszego ciała był stale zwrócony w kierunku łba konia) i co pewien czas, tak ze dwa razy na okrążenie machnijmy zwiniętą liną albo trzepnijmy się nią po cholewie. Komunikat ma być jasny: 'nie chcę cię, idź sobie', warto nawet powtarzać to sobie w myśli.
Po pięciu-sześciu kółkach wychodzimy przed konia i cały czas patrząc mu w oczy wymachami liny zmuszamy go do zwrotu i biegu w przeciwną stronę.
Nie doprowadzajmy konia do paniki, ale nie może to też być spokojny galopik - koń musi się poczuć nieswojo - odrzucamy go, wyganiamy ze stada.
Po jakimś czasie, zmęczony tą sytuacją przede wszystkim psychicznie i trochę fizycznie, poprosi nas o rozejm. Jak szybko, to zależy od jego uporu (ogiery i hucuły są zwykle strasznie uparte - prawda Urwis?), a przede wszystkim od naszych talentów aktorskich. Prawdziwemu fachowcowi, takiemu jak Monty Roberts, zajmie to parę minut. My, nie potrafiąc tak dobrze odegrać swojej roli, tak wyraźnie 'nacisnąć', musimy polegać częściowo na zmęczeniu fizycznym, zajmie to więc dłużej; nie zniechęcajmy się i nie odpuszczajmy - jeśli koń zobaczy nasze niezdecydowanie, to koniec.
Nareszcie zobaczymy, że wewnętrzne ucho konia obraca się w naszą stronę i w tej pozycji pozostaje teraz przez cały czas, nieruchome, skierowane dokładnie na nas. Za chwilę konisko zaczyna otwierać i zamykać pysk, wystawiając i chowając język oraz oblizując wargi, głowę obraca nieco do wewnątrz koła. W końcu opuszcza głowę i biegnie z pyskiem tuz nad ziemią, dalej od czasu do czasu oblizując wargi.
To gesty poddania, koń mówi: 'wiesz, ja już nie mam ochoty uciekać, może byś tak pozwolił mi wrócić do stada i pogadamy spokojnie, jak roślinożerca z roślinożercą'.
Wygraliśmy! Widząc takie objawy, oczywiście zgadzamy się przyjąć konia do naszego (Teraz już NASZEGO! MY w nim rządzimy!) stada. Opuszczamy wzrok, opuszczamy ręce, robimy wydech, lekko się garbimy. Skręcamy do środka koła i zatrzymujemy się tak, żeby mieć konia za plecami i trochę z boku (linia naszych barków pod kątem 45 stopni do osi ciała konia). Nie wolno zerkać do tyłu. Spokojnie stoimy i czekamy, pewni siebie. W idealnym wypadku koń podejdzie do nas i delikatnie dotknie nosem naszego ramienia. W przypadku nieco mniej idealnym zrobi parę kroków w naszą stronę i się zatrzyma, albo tylko obróci się przodem w naszą stronę i stanie nieruchomo patrząc prosto na nas. Dobre i to. Jeśli sam nie podejdzie, zaczynamy powoli zbliżać się do niego. Nie odwracamy się przodem do niego, tylko idziemy na zmianę dwa kroki do przodu i dwa do tyłu jednocześnie powoli przesuwając się w stronę konia. Jeśli ruszy w naszą stronę, zatrzymujemy się i czekamy, aż podejdzie. Jeśli nie - przesuwamy się tak długo, aż staniemy z barkiem tuż przed jego nosem, wciąż zwróceni do niego plecami i trochę bokiem.
Gdyby przypadkiem koń nie zatrzymał się, kiedy dajemy pojednawczy sygnał albo odsuwał się gdy powoli podchodzimy nie odwracamy się do niego od razu przodem, tylko ruszamy naprzód, zataczamy koło, żeby znaleźć się za jego zadem i rozpoczynamy całą zabawę od początku, aż znowu zobaczymy oznaki uległości.
Załóżmy, że się udało i konisko stoi z nosem tuż przy naszym barku. Powoli obracamy się przodem do niego, ale nie patrząc mu prosto w oczy. Delikatnie, powoli podnosząc rękę głaszczemy go po czole między oczami (nie poklepujemy - konie się między sobą nie poklepują!), odwracamy się ponownie tyłem do niego i ruszamy przed siebie, pewnym krokiem, w żadnym wypadku się nie oglądając. Powinien ruszyć i iść tuż za nami (gdyby nie ruszył, zataczamy koło tak, żeby znaleźć się za jego zadem i odganiamy zaczynając od początku...).
Po przejściu paru kroków zatrzymujemy się, koń też się zatrzyma. Obracamy się, aby stać bokiem do konia (nasz bark skierowany w stronę łba konia) i ruszamy, obchodząc go dookoła - powinien kręcić się w miejscu, cały czas obracając się głową w naszą stronę. Zatrzymujemy się, obracamy się (teraz drugi bark kierując w stronę łba konia) i ruszamy w drugą stronę, konisko znowu obraca się pozostając przodem do nas. Gdyby przypadkiem obrócić się nie chciał, no to znajdziemy się za jego zadem i sami wiecie co dalej...
W zasadzie koń powinien trzymać się tuż za nami, nie dotykając nas jednak. Delikatne dotknięcie nosem jest dopuszczalne (zwłaszcza na początku, kiedy koń nie jest pewien co ma robić i łatwo może się zrazić do podchodzenia w ogóle), natomiast nie powinniśmy tolerować nachalnego i pozbawionego szacunku trącania - wtedy trzeba konia ponownie odgonić. Gdzie leży granica - trzeba starać się wyczuć, recepty nie da się podać.
Możemy przejść się jeszcze trochę, ale nie przesadzajmy (prędzej czy później koń by się znudził i musielibyśmy znowu go przegonić), osiągnęliśmy już nasz cel. Jak tylko upewnimy się, że koń jest z nami trwale 'połączony' i grzecznie podąża naszym śladem zapinamy uwiąz i odprowadzamy go do stajni, oczywiście idąc przed nim, jak na dominującego konia przystało. Gdyby jeszcze teraz próbował wyprzedzać (mało prawdopodobne, mając świeżo w pamięci naszą pozycję w stadzie), spokojnie odwracamy się i idziemy w przeciwnym kierunku a konisko z głupią miną znajdzie się znowu Z TYŁU za nami. Po paru takich zwrotach mu przejdzie.
1160kb

Podążanie za człowiekiem.
780kb

Obroty.
Trącenie nosem na końcu było już nieco zbyt nachalne.
Następnym razem powinno wystarczyć, że przegonimy go chwilę po kole i nie czekając nawet na formalne oznaki uległości poprosimy go, żeby do nas przyszedł. Powinien grzecznie za nami łazić i tylko gdyby okazywał jakieś wątpliwości przerabiamy 'pełne' połączenie.
Kiedy sprawdzimy, że posłusznie chodzi za nami, zatrzymujemy się, odwracamy się do niego przodem, głaszczemy, opieramy dłoń z boku jego szyi i delikatnie odpychamy. Kiedy odsunie od nas głowę, równie delikatnie naciskamy jedną ręką na jego łopatkę a trzymaną w drugiej ręce zwiniętą liną łagodnie trącamy w zad, żeby skłonić go do ruchu naprzód (jeśli mamy bat, to chwytamy go w połowie i trzymamy poziomo, równolegle do kłody konia - rękojeścią pukamy w łopatkę konia aby się od nas odsunął a końcem w zad, by ruszył do przodu). Zajmujemy pozycję na wysokości jego zadu (nie tak bardzo z tyłu, jak przy odganianiu - o właściwej pozycji względem konia na kole szczegółowo piszę poniżej) i idziemy po małym kółku równolegle do konia, jeśli trzeba to spokojnym machnięciem liny w kierunku zadu pilnując ruchu naprzód. Barki mamy ustawione tak, żeby przód ciała i wzrok mieć skierowany na łeb konia, ale nie patrzymy mu prosto w oczy. Gdyby chciał do nas podejść, spokojnym machnięciem liny w stronę łopatki sygnalizujemy mu 'jeszcze nie teraz, idź dalej'.
490kb

Odesłanie na koło.
Musimy pokazać koniowi, że teraz nie wyganiamy go ze stada, tylko wydajemy po prostu polecenie i kiedy je wykona, pochwalimy go i przywołamy z powrotem.
Kiedy przejdzie posłusznie kilka kółek, skręcamy do środka i odwracając się do konia plecami pozwalamy mu podejść, głaszczemy i chwalimy by po jakimś czasie znowu wysłać go na kółko. Jeśliby wzgardził naszą ofertą, oczywiście zaraz zaczynamy go energicznie odpędzać.
Od tej pory przy każdym objawie buntu czy dekoncentracji (koń podporządkowany ZAWSZE uważnie obserwuje konia dominującego) odpędzamy zwierzaka od siebie, dając mu wrócić dopiero jak o to poprosi.
W miarę jak koń coraz lepiej pojmuje różnicę między normalną pracą na kole a odganianiem od stada, przywołujemy go coraz rzadziej, a coraz więcej czasu wydajemy polecenia chwaląc go tylko z daleka. Zawsze jednak trening kończymy tym, że pozwalamy koniowi podejść do nas i okazujemy mu tym samym naszą akceptację.
Co pewien czas można oczywiście za wyjątkowo dobrze wykonane zadanie dać zwierzakowi kostkę cukru czy inny smakołyk, ale tego typu nagrody nigdy nie możemy stosować regularnie. Inaczej koń będzie do nas podchodził tylko w nadziei na coś do zjedzenia, a całkiem o co innego nam chodzi.
Wspomnieć jeszcze trzeba o pewnych środkach ostrożności. Koń jest zwierzęciem uciekającym i prawie zawsze ustąpi przed naszą zdecydowaną postawą i świszczącą liną. Czasami może bronić się kopaniem z zadu, ale jeśli pamiętamy, żeby nie przysuwać się zbyt blisko to nic nam nie zrobi, a rzut liną pozwoli rozwiązać problem z bezpiecznej odległości.
Jednak - bardzo rzadko na szczęście - koń zamiast uciekać, będzie atakował (najczęściej ogier, i nie ma się co dziwić, w naturze zdobywałby i utrzymywał stado w walce z innymi ogierami. Klacze i wałachy ustalają hierarchię raczej przez serię drobnych utarczek niż w jednej bitwie). Mówiąc do konia końskim językiem, można się spodziewać końskiej odpowiedzi, również z użyciem wykrzykników! Nawet koń spokojnie chodzący pod siodłem i grzeczny w obsłudze może czasami zdenerwować się, gdy powiecie mu nagle w jego języku 'jesteś podporządkowany'. I znowu - zazwyczaj jest to bardziej atak na pokaz, stawanie dęba lub kłapnięcia zębami zatrzymywane tuż przed celem, obliczone raczej na zastraszenie (tylko że nasz konik waży 500kg i może nas uszkodzić przypadkiem); jeśli przestraszyć się nie damy, tylko odgonimy go liną to zwierzak niemal zawsze zrezygnuje i zacznie uciekać, ale czasami naprawdę może chcieć nam zrobić krzywdę.
W przypadku bardziej poważnego ataku koń uderza zazwyczaj przodem - zębami (zwłaszcza ogiery) i przednimi kopytami. Jeśli zauważymy, że koń groźnie kuli uszy i stara się zwrócić do nas przodem, to przesuńmy się bardziej do tyłu, zachodząc go jeszcze bardziej od zadu i machnięciami liny utrzymujmy przód konia z dala od nas. Nawet najszybszemu koniowi obrócenie się zajmuje stosunkowo dużo czasu. Gdyby to się nie udało i koń ruszył w naszą stronę, najlepiej byłoby nie cofać się do tyłu, tylko machnąć liną czy batem "na odlew", starając się trafić w bok szyi konia a przynajmniej go przestraszyć i w ten sposób "zbić" atak w bok, jednocześnie samemu odsuwając się w drugą stronę, a potem, kiedy nas minie, ruszyć za koniem (uważając na tylne kopyta) i solidnie go pogonić. Jeśli czasu na takie działanie jest zbyt mało, uciekajmy jak się da, oganiając się liną, żeby tylko zachować całą skórę. Jeśli już musieliśmy się cofnąć, starajmy się zmniejszyć 'zwycięstwo' konia i jak najszybciej przejść do kontrataku - albo uznajmy, że nie damy sobie rady z tym egzemplarzem i zrezygnujmy z całej zabawy, bo następnym razem możemy mieć mniej szczęścia. Koń, który raz zmusił nas do ucieczki będzie dużo pewniejszy siebie i jeszcze łatwiej (i prawdopodobnie jeszcze brutalniej - zrozumiał, że to działa!) poradzi sobie z nami w przyszłości.
Chciałbym bardzo wyraźnie podkreślić, że naprawdę poważne ataki, gdzie koń ma wyraźnie mordercze zamiary względem człowieka zdarzają się niezmiernie rzadko. Absolutna większość tego typu sytuacji to tzw. "pic na wodę i fotomontaż" i jest groźna tylko ze względu na ogromną - w porównaniu z nami - siłe i masę konia.
Przez całkiem sporo lat jakie spędziłem kręcąc się wśród koni, czasami będąc straszonym, nadeptywanym, gryzionym czy nawet kopanym, tylko raz spotkałem się z prawdziwym atakiem konia i mogę zapewnić, że wygląda to zupełnie inaczej - różnica jest mniej więcej taka, jak między samochodem, który z piskiem opon zahamuje centymetry od nas, czy nawet nie całkiem wyhamuje i stuknie zderzakiem a czołowym zderzeniem z lokomotywą, która wcale nie hamowała.
Wszystkie powyższe uwagi na temat machania liną i odsuwania się z linii mają niewielkie zastosowanie w przypadku ataku na serio - zwyczajnie nie ma na to czasu, można tylko liczyć, że odruchowo szarpniemy się tak, że bydlak nie trafi.
W moim przypadku podczas pracy z koniem (o którym zresztą wiedziałem, że atakuje na poważnie) popełniłem błąd i dałem mu się odwrócić do mnie przodem. Z odległości pięciu metrów wystartował z tak nieprawdopodobną prędkością, że mimo, iż teoretycznie byłem nastawiony na unik, zdołałem się szarpnąć tylko tyle, że uderzył mnie głową ale nie zdołał złapać zębami. Ponieważ udało mi się zerwać z ziemi zanim mnie do niej przycisnął, to dalej rozmawialiśmy już inaczej i powtórzyć sztuczki nie dał rady; wszelkie próby obrócenia się w moją stronę ucinałem krótko.
Nie chcę tu nikogo straszyć, bowiem choć pokazuję, że pewne ryzyko istnieje i uważać trzeba, to staranna obserwacja konia, zorientowanie się w miare możliwości w jego przeszłości i odpowiedni sposób pracy (pozycja względem konia!) pozwala zmniejszyć je niemal do zera. Na przykład koń o którym wspomniałem, był dorastającym ogierkiem z długa historią coraz poważniejszych ataków na różne osoby - niemal zawsze sygnałów ostrzegawczych jest dość, trzeba je tylko dostrzec i nie zlekceważyć. W tym przypadku nie zareagowano odpowiednio wcześnie, gdy źrebak zaczął wyganiać z pastwiska dzieci, które chiały go głaskać.
Oprócz obserwacji samego konia, warto zwracać uwagę na takie uwarunkowania jak pora roku (wszystkie konie, a szczególnie ogiery sprawiają więcej problemów wczesną wiosną), pogoda (zwłaszcza wiatr czyni konie nerwowymi) czy pora dnia (bywają zwierzaki denerwujące się w ciemności, albo gdy zbliża się pora karmienia). W przypadku klaczy ważne jest orientowanie się w cyklach płodności, ponieważ zmienny poziom hormonów potrafi dramatycznie wpływać na temperament.
Efekty treningu dominacyjnego możemy (i musimy) wzmacniać w codziennym kontakcie z koniem - na przykład prowadząc konia podporządkowanego, idziemy zawsze nieco z przodu a nie obok niego, przechodzimy również pierwsi przez drzwi czy bramę. Zwierzaka spokojnie skubiącego trawę na padoku czy owies ze żłobu możemy zupełnie bez powodu odepchnąć na chwilę na bok (byle nie za często...). Jeśli się gdzieś niecierpliwie pcha, możemy go zatrzymać i kazać cofnąć kilka kroków. Jeśli chce się ruszyć podczas czyszczenia, stanowczo przesuwamy go na poprzednią pozycję etc. itd.
Sposobów na subtelne podkreślenie naszej pozycji jest wiele i wcale nierzadko zdarza się, że doświadczony koniarz w ogóle nie musi specjalnie pracować z koniem a podporządkowuje go sobie niejako mimochodem, przy okazji codziennego obrządzania, osiągając dokładnie to samo, co w przedstawionych powyżej ćwiczeniach - czasami nawet samemu nie bardzo wiedząc, jak i kiedy to robi.
Wśród ludzi takie zachowanie byłoby nieuprzejme, wśród koni jest całkiem normalne - nasz wierzchowiec na pewno się nie obrazi, dla niego to taka sama oznaka statusu "szefa" jak dla nas grawerowana tabliczka na drzwiach gabinetu. Jeśli tak nie robimy - zacznie się zastanawiać, czy aby na pewno my tu rządzimy.
Co więcej, koń będzie dużo szczęśliwszy, jeśli jednoznacznie zademonstrujemy mu hierarchię w stadzie. Dopóki ma wątpliwości, sytuacja jest nerwowa, cały czas zwierzak usiłuje walczyć z nami, podporządkować nas, czego tak naprawdę nie jest w stanie osiągnąć - owszem, może jeźdźca przestraszyć i pogonić, albo nawet skopać czy pogryźć, ale osiągnie najwyżej tyle, że będzie siedział całą dobę zamknięty w boksie.
Natomiast jeśli ustawimy się bez żadnych wątpliwości na pozycji konia dominującego (działając nieświadomie, lub wykorzystując specjalne metody), to konisko zaakceptuje tę sytuację jako całkiem dla niego naturalną i zamiast nieustającej wojny będziemy mogli nawiązać normalne stosunki (no, zapewne co jakiś czas będzie nas sprawdzał, czy aby w dalszym ciągu jesteśmy tacy silni...).
Zaobserwowałem, że wśród koni w stadzie przyjaźnie pojawiają się najczęściej między osobnikami znacznie różniącymi się statusem - wtedy wszystko jest jasne i nie ma miejsca na tarcia.
Trzeba pamiętać, żeby bardzo ostrożnie stosować takie sposoby podkreślania dominacji wobec obcych koni. Jeśli nieznajomego konia spróbujemy prowadzić idąc przed nim, to może uznać nas automatycznie za przywódcę (jeśli jest dobrze wychowany to zobaczy, że zachowujemy się tak samo jak jego właściciel więc zapewne też jesteśmy VIP-em) ale równie dobrze może zakwestionować naszą pozycję wygryzając nam kawał skóry z pleców...
W razie wątpliwości poprowadźmy go na razie 'klasyczną', bezpieczną metodą, idąc przy łopatce a wyjaśnijmy kwestie hierarchii na kółku, jak to opisałem powyżej.
Pozycja względem konia.
Naszą dopiero co uzyskaną pozycję w hierarchii możemy wykorzystywać do kontrolowania konia w podobny sposób, jak klacz dominująca kieruje ruchami członków stada. Idąc z koniem możemy zajmować względem niego jedną z trzech pozycji:
- przed nim - idąc całkiem z przodu, lub trochę z boku, ale w każdym przypadku tak, żeby nos konia nie wysuwał się przed nas ani na centymetr. W tej pozycji całkowicie dominujemy nad koniem, który po prostu powinien powtarzać nasze ruchy (tak klacz dominująca prowadzi stado). Warto jednak zauważyć, że ruchy zwierzaka możemy wtedy widzieć co najwyżej kątem oka. Koniowi dominującemu z jego szerokim polem widzenia to nie przeszkadza, nam owszem. To w dodatku pozycja bardzo arogancka 'zobacz, jesteś mi całkowicie podporządkowany' i zajmowanie jej przed ustaleniem wyraźnej hierarchii w naszym dwuosobowym stadzie może się skończyć awanturą.
- z boku - mniej więcej na wysokości łopatki konia. To taka neutralna, nieofensywna pozycja, z której niewiele możemy koniowi kazać zrobić. Jednocześnie jednak, jeśli koń jeszcze nie ma przed nami respektu, jest to pozycja najbezpieczniejsza; nie narzucamy się, a żeby kopnąć czy ugryźć musi się odwrócić. Wychodząc z tej strefy musimy wzmóc uwagę.
- z tyłu - na wysokości zadu lub za koniem. Z taj pozycji klacz dominująca "naciskając" na zad członka stada lub nawet podszczypując po pęcinach będzie go kierowała tam gdzie chce. W tej pozycji nie dominujemy co prawda nad koniem całkowicie, ale nadal świetnie możemy nim kierować. Stawia to jednak większe wymagania zwierzakowi: nie wystarczy już bezmyślne chodzenie za nami, musi wytężyć intelekt i rozumieć znaczenie naszych poleceń. Dodatkowo z tej pozycji dobrze widzimy konia i byle nie podchodzić zbyt blisko łatwo jest na początku "współpracy" uniknąć ewentualnego kopnięcia. Dopiero jeśli uzyskamy wyraźne oznaki uległości konia, bezpiecznie będzie wysunąć się przed niego.
Wszystkie te pozycje możemy wykorzystywać w zależności od sytuacji. Kiedy prowadzimy zwierzaka po prostej, łatwo jest określić, w której z nich się znajdujemy. Na naszym kółku sytuacja jest o tyle inna, ze idziemy po wewnętrznej - bliżej lub dalej od konia, ale zawsze po mniejszym niż on kole. W związku z tym niejako kurczy nam się strefa neutralna - wystarczy jeden dłuższy krok, żeby znaleźć się 'przed' koniem a jeden krótszy, żeby być 'za nim'. To oczywiście dobrze, bo nabiegamy się dużo mniej od konia który, jakby szybko nie galopował, nie jest w stanie przed nami uciec - jeśli nie nadążamy, wystarczy przesunąć się bliżej środka koła, dać jeden większy krok i już go wyprzedziliśmy. Trzeba jednak pamiętać, że niewielkie zmiany pozycji skutkują wielką różnicą w reakcji konia.
Zauważmy, że wszystkie nasze strefy spotykają się w środku koła. Stojąc na środku i tylko się obracając, jesteśmy jakby we wszystkich strefach naraz i tylko od naszych najdrobniejszych gestów, skierowania wzroku i całego naszego ciała zależy jak koń to zinterpretuje (np. technika lonżowania sportowego, w woltyżerce).
Nie lubię stać w środku - żeby z tej pozycji dobrze prowadzić konia, trzeba wielkiej subtelności a do naszego późniejszego treningu, czyli przyzwyczajania do łuku i tak musimy chodzić razem z koniem.
Normalna pozycja na kole.
Normalna pozycja podczas prowadzenia po kole: będziemy iść równo z koniem (ściślej mówiąc: to właściwie on będzie szedł równo z nami...) po mniejszym, wewnętrznym kole, na wysokości zadu konia. Trzymamy się tuż ZA linią łączącą zad konia ze środkiem koła.
Ujmując rzecz czysto teoretycznie (jak to widać na poniższym rysunku): mamy trójkąt równoramienny (na rysunku ŻÓŁTY): pysk konia - zad konia - środek koła i trójkąt prostokątny (na rysunku ZIELONY): zad konia - pysk konia - my.
(pozwoliłem sobie wykorzystać ilustrację z kawaleryjskiej 'Instrukcji ujeżdżania koni' z roku 1936, pozycja tam uwidoczniona jest idealna, ja dorysowałem tylko parę kresek)

Nasze barki ustawiamy tak, żeby być twarzą zwróceni w stronę łba konia, ale nie patrzymy mu bezpośrednio w oczy, nie 'wbijamy' w niego wzroku (nie stosujemy tzw. 'wzroku teściowej'), po prostu patrzymy.
Bat trzymamy w wewnętrznej ręce ustawiony tuż za zadem konia, ręka zgięta w łokciu, bat stanowi przedłużenie przedramienia i jest skierowany końcem w górę (koniec rękojeści bata możemy oprzeć od dołu o nadgarstek, odciąża to dłoń). Jeśli używamy liny, to zwiniętą trzymamy również w wewnętrznej ręce, nieco odstawionej od ciała.
To pozycja prowadzenia 'z tyłu', bliska co prawda neutralnej. Oznacza: 'nic szczególnego od ciebie w tej chwili nie chcę, ale uważaj - kontroluję cię. Idź pilnie do przodu!'

Pozycja względem konia.
W zasadzie wszystko dobrze, tylko łokieć powinien być bardziej zgięty,
przedramię powinno być w jednej linii z batem. Niestety bardzo często
o tym zapominam i nie znalazłem lepszego zdjęcia.
To oczywiście wyłącznie teoria, jednak zadziwiająco bliska prawdy: w praktyce musimy znaleźć pewną równowagę - jeśli zauważymy, że koń przyspiesza i/lub skręca do środka, wysuwamy się odrobinę do przodu. Jeśli zwalnia i/lub wypada zadem do wewnątrz, zostajemy troszkę bardziej z tyłu (zawsze obracamy barki tak, żebyśmy cały czas byli skierowani twarzą w stronę końskiego łba!). Zdziwicie się, jak blisko 'matematycznie' wyznaczonej pozycji będzie ta właściwa.

Szukanie pozycji równowagi.
Jeśli koń nie idzie prawidłowo po kole...
...ale na przykład wpada łopatką do środka, patrzymy w jakiś wybrany punkt na łopatce 'wzrokiem teściowej' i wykonujemy wolną ręką (tą od strony pyska, w której nie trzymamy bata) odpychający gest w stronę łopatki konia, takie strzepnięcie ręką (jednocześnie mówiąc ostro 'szerzej'). Jeśli to nie pomoże, kierujemy koniec bata w stronę łopatki (bądź też machamy w stronę łopatki liną). Przy braku reakcji trzeba 'ukłuć' w łopatkę końcem bata lub z wyczuciem 'strzelić' batem tuż przy niej w zależności od tego, co lepiej na danego konia działa (albo rzucić w łopatkę liną).
Jeśli koń wpada do środka zadem, postępujemy tak samo, lecz kierując gesty w stronę zadu.
Ponieważ pracujemy na zamkniętej przestrzeni, konisko nie może uciekać na zewnątrz, ale może wyginać na zewnątrz głowę, rozglądać się. Aby skupić na sobie jego uwagę (jesteśmy koniem dominującym, musimy wymagać od konia podporządkowanego pełnej uwagi) przesuwamy się bardziej do tyłu i bliżej zadu (oczywiście wciąż poza zasięgiem kopyt) i energiczniej go poganiamy. Na bardzo roztargnionego konia podziała trzaśnięcie z bata lub świśnięcie liną (z wyczuciem, żeby nie przestraszyć go za bardzo). Jeśli zwierzak dalej jest rozkojarzony, bo na przykład inne konie chodzą w pobliżu, trzeba energicznie go pogonić i jeszcze raz przedyskutować kwestię dominacji.
Oczywiście, zupełnie inaczej będzie, jeśli konia przestraszy coś na zewnątrz kółka - wtedy nie ma mowy o żadnym poganianiu, wręcz przeciwnie - pokazując koniowi plecy pozwalamy mu podejść lub jeśli jest zbyt przestraszony i patrzy tylko na zewnątrz podchodzimy do niego (cały czas ustawieni bokiem i trochę tyłem do niego) i głaszcząc uspokajamy. Powinniśmy nauczyć konia, żeby w takiej sytuacji szukał u nas oparcia. Kiedy się uspokoi robimy kilka kroków w stronę 'niebezpieczeństwa' a koń powinien ruszyć za nami. Dopiero później, kiedy jest już całkiem spokojny wysyłamy go z powrotem na koło.
Bliżej lub dalej od konia.
Pozostając dokładnie na wysokości zadu, powinniśmy móc iść bliżej lub dalej od konia nie wywołując żadnej szczególnej reakcji (chyba, że boi się bliskości bata, z czym musimy sobie poradzić - patrz rozdział 'przyzwyczajenie do łuku'). Dopiero podchodząc tuż do konia (powiedzmy orientacyjnie - na mniej niż 1m) zauważymy, że zaczyna odsuwać, uciekać od nas zadem i w końcu przyspieszać. Dzieje się tak dlatego, że koń podporządkowany będzie unikał w miarę możności przypadkowego potrącenia konia stojącego wyżej w hierarchii (grozi to napominającym uszczypnięciem zębami). Żeby podejść całkiem blisko do idącego konia, musimy teraz przesunąć się bardziej do przodu, zajmując neutralną pozycję u jego łopatki (zapamiętajmy to miejsce, później będziemy stąd strzelać). Możemy spokojnie położyć mu rękę na grzbiecie, pogłaskać, a potem odsunąć się - tak samo, jak podchodziliśmy.

Zauważmy, że podchodząc coraz bliżej do konia lub oddalając się od niego, obracamy barki tak, żebyśmy cały czas byli skierowani twarzą w stronę końskiego łba.
Manewry.
Uwaga: NAJPIERW zakończony sukcesem trening dominacyjny, POTEM manewry. Inaczej 500kg konia może niespodziewanie przegalopować po nas. Jeśli koń uzna naszą wyższą pozycję w hierarchii to sam dołoży wszelkich starań, żeby nawet przebiegając bardzo blisko nigdy nas nie potrącić.
Sygnały do wykonania poszczególnych ćwiczeń wymyśliłem częściowo sam, częściowo ściągnąłem od różnych ludzi albo z różnych książek (zwłaszcza K.F.Hempfling 'Mit Pferden Tanzen') i nie twierdzę bynajmniej, że jest to jedyny słuszny sposób. Starałem się jednak opracować pewien spójny system, przetestowałem go na kilku koniach i doszedłem do czegoś, co działa.
Zmiany chodów:
powinny się odbywać na gest i głos, polecenia: 'stęp', 'kłus', 'galop', 'prrr...' i uspokajające 'huu...'. Istotne jest zróżnicowanie tonu głosu, tak aby koń mógł je wyraźnie odróżnić.
Ja używam intonacji kojarzącej się z rytmem danego chodu (nie wiem, może to tylko moja wyobraźnia, ale wydaje mi się, że to pomaga) od spokojnego 'stępeeem' przez krótkie, rytmiczne 'kłus-kłus' do 'GAlop!' z naciskiem na pierwszą sylabę. Żeby nie zaskakiwać konia poleceniem, zawsze poprzedzam je imieniem konia ('Urwis - stęp'), traktując to jak odpowiednik półparady wykonywanej siedząc w siodle.
Koń powinien zareagować na pojedyncze polecenie i nieznaczny gest, wydane normalnym głosem, bez krzyku.
Gesty: przy przejściach do wyższego chodu - sygnałem jest lekkie machnięcie batem w dół, po którym zaraz podnosimy bat z powrotem. Gdybyśmy trzymali bat opuszczony, to żeby machnąć trzeba zrobić zamach - a to zajmuje istotny ułamek sekundy.
Jeśli koń nie reaguje, machnięcie powtarzamy silniej, aż do samej ziemi (ewentualnie uderzając o ziemię tuż za koniem), jednocześnie używając 'wzroku teściowej'.
Jeśli dalej nie reaguje, można sięgnąć po środki ekstremalne - 'przedłużyć' ten ruch, zakręcając koniec bata tuż nad ziemią i uderzając po udach od tyłu i z dołu, niezbyt mocnym, ale szybkim, energicznym ruchem. Istotne jest, żeby takie trzepnięcie nie było od góry w zad, czy z tyłu, tylko właśnie bardziej skosem od dołu - tak jakbyśmy chcieli uderzeniem 'podstawić' konia, 'wbić' mu tylne nogi pod kłodę.
Na takie trzepnięcie koń nie zareaguje dzikim skokiem do przodu, z rozciągnięciem czy wręcz z odwróconym kręgosłupem, tylko podstawi nogi pod siebie, zbierze się nieco i przejdzie w żądany chód.
Przy przejściu do niższego chodu mówimy na przykład 'huuu, stęęępem', lekko uginając kolana i obniżając biodra, trochę jakbyśmy chcieli 'dygnąć' nie przerywając marszu (Tańczyliście kiedyś poloneza? No właśnie. Patrz również fragment o zatrzymaniu kilka akapitów dalej) a bat nieznacznie odsuwa się od zadu, 'zostaje w tyle', wracając do normalnego położenia kiedy tylko koń przejdzie do żądanego chodu. Z przejściem 'w dół' zazwyczaj nie ma większych problemów i bardziej wyrazisty gest nie jest nam potrzebny. Jeśli jednak koniowi spodobało się bieganie i nie chce zwolnić, podnosimy rękę z batem nad głowę, końcówkę bata przenosimy za plecami (zwiniętą linę przekładamy za plecami z ręki do ręki) i pokazujemy koniowi przed pyskiem, jakby zagradzając mu drogę. Można przy tym wysunąć się nieco przed i bliżej łopatki konia (bez przesady, żeby nie stanął ani nie zmienił kierunku). Odpowiednio mocno 'zamykając' w ten sposób konia od przodu w końcu zmusimy go do zwolnienia. Jeśli jest jednak wyjątkowo uparty, warto rozważyć inne rozwiązanie - zamiast skłaniać go na siłę do zwolnienia należy przeciwnie - pogonić go i gonić tak długo, aż sam będzie miał ochotę zwolnić. Kiedy to nastąpi, złośliwie gonimy go jeszcze troszkę, aż będzie miał zupełnie dosyć biegania i dopiero wtedy łaskawie pozwólmy mu przejść do niższego chodu. Następnym razem nie powinno być problemu.
Tu uwaga na marginesie - konia nie powinno brać się do pracy nie pozwoliwszy mu wpierw choć pół godziny rozprężyć się na padoku. Jeśli już musimy wziąć go wprost z boksu i widzimy, że ma ochotę się wybiegać to pozwólmy mu na to, kontrolując tylko, żeby za bardzo nie szalał i się nie nadwyrężył. To nie jego wina, że nie zapewniliśmy mu dość ruchu, więc nie wymagajmy od razu pełnego skupienia.
Na zakończenie tematu wspomnę, że po jakimś czasie można zwierzaka wyszkolić tak, aby zmieniał chody na sam nieznaczny gest i warto się w to dodatkowo pobawić, aby jeszcze bardziej skupić na nas jego uwagę; jednak dla maszej późniejszej pracy ważniejszy jest głos, którym możemy sobie pomóc również siedząc w siodle.
Zatrzymanie:
następuje na głos ('Urwis - prrr...') i sygnał ciałem. Załóżmy, że koń idzie po kole w lewą stronę (przeciwnie do ruchu wskazówek zegara), czyli my również idziemy w lewo, na wysokości jego zadu, trzymając linkę czy bat w prawym ręku.
Robimy nieco większy krok prawą nogą, a potem lewą (to przesuwa nas z normalnej pozycji na wysokości zadu nieco do przodu, gdzieś na wysokość pyska), kończąc go mocnym, wyraźnym postawieniem lewego obcasa. Jednocześnie odchylamy się nieco do tyłu i uginając kolana opuszczmy nieco biodra, tak jakbyśmy chcieli 'dygnąć' wzorem dobrze wychowanej panienki z kostiumowego filmu. Powinno to wyglądać, jakbyśmy zahamowali 'z poślizgiem' i przez kilka sekund zastygamy w całkowity bezruchu. Jeśli przyzwyczailiśmy konia, że ma się dostosowywać do naszych ruchów, zwalniając i przyspieszając wraz z nami, to na tak wyraźnie zaznaczone, zdecydowane zatrzymanie powinien zareagować również się zatrzymując (koń podporządkowany będzie się starał nie wysuwać przed konia dominującego, zresztą każdy koń w stadzie zatrzymując się gwałtownie skłoni pozostałe do zatrzymania się: będą się starały zorientować, co też zobaczył - być może coś groźnego).
Jeśli zwierzak w ogóle zwraca na nas uwagę, to zatrzyma się bez żadnych problemów. Czasami zdarza się koń nie do końca zrozumiał, o co nam chodzi, ale uzyskaliśmy pewną reakcję (np. niezdecydowane zwolnienie) - możemy wzmocnić i 'wyjaśnić' nasz sygnał przenosząc bat lub zwiniętą linkę do lewej ręki (jeśli mamy bat unosimy rękę nad głowę i przenosimy końcówkę bata za plecami; linkę po prostu przekładamy z ręki do ręki za plecami) i pokazujemy go koniowi przed pyskiem, jakby zagradzając mu drogę.
Jednak jeśli nie było zupełnie żadnej reakcji i zwierzak w ogóle nie zwrócił na nas uwagi, to zamiast ponawiać próby powinniśmy energicznie pogonić go do przodu i jeszcze raz przeprowadzić trening dominacyjny. Koń, który uznał naszą wyższą pozycję w hierarchii może nie zrozumieć naszego polecenia, lub zrozumieć je błędnie, ale zawsze uważnie obserwuje nasze najdrobniejsze gesty i jakoś na nie reaguje. Gwałtowne zatrzymanie się i nieruchomość przewodnika to sygnał tak jasny, że właściwie wyklucza nieporozumienia. Po jakimś czasie nie będzie juz potrzeby przesuwania się do przodu, wystarczy będąc w dowolnej pozycji gwałtownie się zatrzymać ciężko stawiając obcas wykrocznej nogi, a koń zahamuje jakby na ścianę wpadł.
450kb

Zatrzymanie.
Koń powinien zatrzymać się stojąc równo przy ścianie, bokiem do nas. Jeżeli hamując skręci do środka nie karćmy go, bo ustawiając się przodem do nas okazuje szacunek - ale spokojnie podejdźmy i delikatnie stukając w łopatkę rękojeścią bata lub liną przesuńmy go do właściwej pozycji, pochwalmy i wróćmy na nasze zwykłe miejsce (cofamy się tyłem, cały czas ustawieni twarzą do konia, inaczej ruszy za nami). Nie spotkałem się z tym, żeby próbował wpadać do środka zadem - pewnie może się to zdarzyć, ale zazwyczaj zbyt będzie zainteresowany naszym zachowaniem (jeśli pomagamy przy zatrzymaniu batem czy liną, to owszem, może odsuwać na zewnątrz głowę i wpadać do środka zadem ale to znaczy po prostu, że zadziałaliśmy zbyt energicznie).
Jeśli koń idzie po kole w prawo, wykonujemy wszystkie gesty identycznie, ale w przeciwną stronę.
Cofanie.
Załóżmy, że w dalszym ciągu rozmawiamy o koniu idącym po kole w lewo. Po wykonaniu zatrzymania obracamy się w miejscu, tak aby patrzeć prosto na zad zwierzaka. Jeśli potrzeba cofamy się krok czy dwa, tak aby stać na wysokości nosa konia (jesteśmy do niego zwróceni twarzą, więc nie powinien ruszyć). Można cofnąć konia stojąc na wysokości zadu, ale im bardziej przed nim się znajdziemy tym będzie łatwiej. Przenosimy bat lub linkę za plecami z prawej ręki do lewej i wyciągając ją zagradzamy koniowi drogę naprzód. Drugą rękę również wyciągamy i ustawiamy równolegle do kłody, powstrzymując tym gestem zad przed wpadnięciem do środka (cofamy wzdłuż ściany kółka, więc zwierzak nie może wypaść zadem na zewnątrz).
Aby zacząć cofać, wydajemy głosem polecenie 'stęp', jednocześnie delikatnym machnięciem bata czy linki podkreślając, że droga w przód jest przez nas zablokowana (delikatnie! za ostre machnięcie tuż przed pyskiem konia i będziemy mieli zwrot na zadzie a nie cofanie!). Jeśli się zawaha, na moment przenosimy wzrok patrząc mu prosto w oko - jak tylko ruszy, kierujemy spojrzenie z powrotem na zad. Wedle naszego wyczucia możemy również dodatkowo nacisnąć konia, ruszając krok w jego stronę.
Zwierzak wiedząc, że ma ruszyć, ale mając zablokowaną drogę naprzód powinien zacząć cofać. Posuwamy się równo z nim, podkreślając każdy krok delikatnym ruchem bata czy linki, takim lekkim machnięciem do góry. Jeśli zad zaczyna wpadać do środka, staramy się to skorygować machnięciem prawej ręki i przesunięciem naszej pozycji bardziej w stronę zadu.
Cofanie kończymy zatrzymując się i opuszczając ręce. Ponieważ ruch ten jest dosyć męczący dla konia, zatrzyma się on jak tylko mu na to pozwolimy. Przekładamy bat czy linkę za plecami do prawej ręki, przesuwamy się na normalną pozycję na wysokości zadu i ruszamy naprzód.
930kb

Zatrzymanie z kłusa i cofanie.
Jeśli nasz zwierzak zupełnie nie rozumie o co nam chodzi, możemy wziąć go na lonżę lub uwiąz, ustawić się przed nim i stukając lekko palcatem w pęcinę lub koronkę kopyta jednej z przednich nóg (jeśli stoi niesymetrycznie to tej wysuniętej bardziej naprzód) skłonić go do przestawienia nogi w tył. Jednocześnie naciskamy, patrząc mu prosto w oczy dopóki się nie ruszy - wtedy od razu opuszczamy wzrok. Nie należy działać lonżą, służy ona tylko do powstrzymania zwierzaka przed ucieczką w bok.
Na początku trzeba się zadowalać 1-2 krokami, jeśli będziemy żądali zbyt wiele zwierzak szybko znielubi cofanie. Nawet później nie warto cofać więcej niż 3-4 kroki; pamiętajmy, że jesteśmy na kółku - dłuższe cofanie wymaga od konia, żeby zaczął skręcać wzdłuż ściany. Dopiero mając bardzo dobrze i chętnie cofającego konia możemy się pokusić o wykonanie np. całego okrążenia cofaniem (w takim przypadku należy bardzo uważać i cofać tylko tak długo, dopóki koń robi to chętnie - nigdy na siłę!).
Na koniec małe ostrzeżenie - zwłaszcza jeśli nie znamy jeszcze dobrze konia, zachowajmy przy cofaniu nieco ostrożności. Każąc mu cofać, bardzo wyraźnie pokazujemy koniowi, że uważamy go za osobnika podporządkowanego. Jeśli koń nie jest o tym całkiem przekonany, to może zakwestionować naszą dominację np. stając dęba lub nawet atakując.
Podchodzimy do stojącego konia:
jak już wspomniałem opisując normalną pozycję w stosunku do konia idącego po kole, możemy zbliżać się i oddalać od niego i jeśli tylko pozostajemy na wysokości zadu i jesteśmy ustawieni przodem do łba konia to nie powinien on zmienić tempa. Dopiero podchodząc bardzo blisko, na wyciągnięcie ręki, musimy przesunąć się na 'neutralną' pozycję na wysokości łopatki, żeby uniknąć 'obronnego' uciekania od nas zadem.
Kiedy konia zatrzymamy, sytuacja jest troszeczkę inna - żeby zwierzak ruszył z miejsca, potrzebny jest wyraźny impuls, więc możemy dosyć swobodnie podchodzić czy to do łba, czy to do zadu, byle nie wysuwać się wyraźnie przed konia (cofnie się) lub za niego (może ruszyć do przodu). Cały czas, zarówno podchodząc jak i cofając się musimy być zwróceni przodem do konia - oznacza to 'zostań gdzie jesteś' (gdybyśmy dodali gesty odpychające znaczyłoby 'odsuń się').
Gdyby koń próbował się odsuwać, rzucamy stanowcze 'prrr' i zastygamy w bezruchu (prawdopodobnie zachowujemy się zbyt agresywnie - rozluźnijmy się, poruszajmy płynnie, nie wbijajmy wzroku w jeden punkt, zwłaszcza w oczy konia. Koniec bata trzeba skierować w tył, rękę z liną swobodnie opuścić). Gdyby zaś próbował do nas podejść, to do 'prrr' dołączamy odpychający gest (albo wyglądamy trochę niezdecydowanie - skoncentrujmy bardziej wzrok, wyprostujmy się, zatrzymajmy go machnięciem bata czy liny - albo po prostu nauczył się szukać u nas smakołyków).
Odrobinę wyczucia trzeba wykazać jeśli konisko zaczyna obracać się w miejscu i ustawiać przodem do nas - trzeba zaobserwować, czy wygląda to bardziej na odsunięcie zadu od nas (wtedy jest to przypadek pierwszy, podchodzimy zbyt agresywnie) czy przysunięcie pyska do nas (nadzieja na nagrodę).
Spróbujmy kilka razy zbliżyć się i odsunąć od konia, cały czas przodem do niego. Jeśli stoi spokojnie, to przysunąwszy się do niego na najbliższą odległość spróbujmy obejść go dookoła cały czas trzymając się bardzo blisko, dotykając go i głaszcząc jedną ręką i obracając się tak, żeby stale być przodem lub co najwyżej bokiem do niego. Jeśli staniemy metr przed lub za koniem, to prawie na pewno się odsunie. Jeżeli jednak przesuwamy się przed pyskiem i za zadem bardzo blisko, ocierając się o konia, to powinien stać spokojnie.
950kb

Podchodzimy i odchodzimy od stojącego konia po czym podchodzimy i odchodzimy skłaniając go do podążania za nami.
Koń podchodzi do nas:
możemy to uzyskać na dwa sposoby - albo zatrzymujemy konia, podchodzimy do niego tak samo jak w poprzednim akapicie, głaszczemy po czole między oczami odwracając się do konia tyłem pozwalamy mu podejść do nas i podążać za nami. Ta reakcja wynika wprost z treningu dominacyjnego i jej uzyskanie nie powinno teraz sprawiać żadnych kłopotów - idąc po naszym małym kółku w stałej pozycji względem konia w pewnym momencie po prostu skręcamy do środka koła i zatrzymujemy się tyłem do konia. Za chwilę powinniśmy poczuć jego oddech na karku kiedy również skręci do środka i zatrzyma się tuż za nami.
Możemy też zrobić inaczej - podejść do konia, obrócić się do niego tyłem i ruszyć przed siebie a on pójdzie za nami.
Nie można się wahać ani oglądać za siebie. Bądźmy całkowicie pewni, że koń przyjdzie do nas - i wtedy rzeczywiście przyjdzie.
Jeśli koń mimo wszystko nie ma ochoty do nas przyjść, trzeba wrócić do treningu dominacyjnego - odganiamy go od siebie i naciskamy tak długo, aż sam poprosi nas, czy może podejść.
Zmianę kierunku:
wykonamy dynamicznie, bez zmiany chodu (na początku, kiedy koń nie jest rozgrzany robi się to wyłącznie w stępie. Żeby na pewno się nie nadwyrężył kilka pierwszych zmian można nawet wykonać klasycznie - zatrzymując go i przeprowadzając na drugą stronę koła w ręku). Po raz kolejny załóżmy, że koń idzie po kole w lewo. Idąc w naszej normalnej pozycji na wysokości zadu (bat lub linka w prawej ręce) wykonujemy większy krok prawą a potem lewą nogą. To przesuwa nas przed konia. Lądujemy na lewej nodze i zaczynamy się obracać w prawo, twarzą do konia. Jednocześnie bat (linkę) przenosimy szerokim, płynnym ruchem ponad łbem konia i chwytamy w drugą rękę. Koń widzi teraz, że stoimy z przodu twarzą do niego (a to sygnał, że ma do nas nie podchodzić!), a dotychczasową drogę po kole zagradza mu bat. Powinien więc skręcić do środka. Kiedy nas mija ruszamy zajmując zwykłą pozycję na wysokości zadu i wprowadzamy go na kółko w drugą stronę. Powinien wykonać zmianę przebiegając przez środek kółka, po ścieżce w kształcie litery "S", poruszając się równym tempem.
 
Początek i wykończenie zmiany kierunku
Oczywiście, na początku nie jest to takie proste. Po pierwsze, zamiast ładnego łuku, koń może zrobić gwałtownie zwrot na zadzie, łbem do środka koła. Nie przejmujmy się, w zasadzie zrobił dobrze, pochwalmy go i następnym razem zróbmy wszystko spokojniej - po jakimś czasie przyzwyczai się, odkryje, że nie ma się co męczyć zwrotem i zacznie chodzić płynnie, tak jak chcemy.
Po drugie, koń zamiast skręcić do środka może się po prostu zatrzymać. Nie szkodzi - spokojnie podchodzimy do niego, łapiemy prawą ręką za kantar i kierujemy delikatnie do środka jednocześnie puknięciem bata (linki) w łopatkę a potem w zad skłaniając do ruchu naprzód. Po kilku razach powinien zrozumieć.
Może się też zdarzyć, że po zatrzymaniu koń zrobi zwrot na przodzie (łbem na zewnątrz) i ucieknie od nas. Jeśli po kilku próbach, bardzo wyraźnych i spokojnych gestach dalej tak robi, zapnijmy mu lonżę lub długi uwiąz. Przed wykonaniem zmiany kierunku trzymamy koniec lonży w lewej ręce a bat w prawej; tak jak zwykle przenosimy bat nad głową konia i przekładamy go do lewej a lonżę w tym samym momencie do prawej ręki i pociągamy pysk konia w kierunku środka koła. Teraz powinien zrozumieć bez problemu. Uważajmy tylko i gdy skręci do środka cofnijmy rękę płynnym ruchem do tyłu, żeby lonża nie zaczęła zwisać i konisko się w nią nie zaplątało.
460kb

Zmiana kierunku (z batem w ręku).
Kiedy koń przebiega obok nas, może zirytowany trudnym ćwiczeniem próbować na nas wpaść, kłapnąć w naszą stronę zębami albo mijając nas kopnąć tylnymi nogami. Wszystko to świadczy o braku szacunku dla nas. Zwłaszcza przy pierwszych próbach trzeba zachować ostrożność, być gotowym do uchylenia się i natychmiastowej riposty batem lub linką. Potem trzeba konia energicznie nacisnąć i jeszcze raz dokładnie wyjaśnić sprawę hierarchii w stadzie.
Jeśli na samym początku prawidłowo przeprowadzimy trening dominacyjny nic takiego nie powinno mieć miejsca; koń może przebiec blisko osobnika dominującego ale będzie bardzo uważał, żeby przypadkiem go nie potrącić.
620kb

Zmiana kierunku (bez bata).
Wreszcie problem może wyniknąć na końcu manewru - koń zamiast pobiec po ścianie w przeciwną stronę, w naszym przypadku w prawo, może skręcić jeszcze raz w lewo, robiąc pełną woltę zamiast zmiany kierunku. Będzie się tak działo zwłaszcza jeśli staramy się zmienić kierunek z "lepszej" na "gorszą" stronę konia (w którą mniej chętnie się zgina). Jeśli spróbuje takiego manewru to tam gdzie usiłuje pobiec trzymamy przecież końcówkę bata czy linkę. Energiczny strzał lub świśnięcie linką tuż przed nosem powinny poinformować konia, że nalegamy, aby udał się jednak w prawidłową stronę. Tu już nie ma znaczenia jak wykręci, bylebyśmy wygrali. Po jednym-dwóch powtorzeniach powinien zrozumieć, że nie ma rady...
Gdyby problem się mimo wszystko powtarzał, przećwiczmy cały manewr przy pomocy lonży jak to opisałem powyżej; wtedy nie będzie mógł skręcić z złą stronę.
Mała uwaga: jeśli udało nam się zrobić zmianę w jedną stronę, to wcale nie świadczy, że koń już wie, jak to zrobić w drugą. Dla konia to zupełnie inna ewolucja i najpewniej trzeba będzie ją ćwiczyć od początku.
Wolta:
wykonanie wolty, czyli małego kółka jest dobrym sprawdzianem, czy koń zwraca baczną uwagę na nasze sygnały. Jak już niejednokrotnie wspominałem, nasza normalna pozycja w czasie pracy na kole znajduje się na wysokości zadu konia, twarzą w stronę łba. Aby wykonać woltę (w dalszym ciągu zakładamy, że koń idzie po kole w lewo), przesuwamy się trochę bardziej do tyłu, jednocześnie podchodząc bliżej do konia (można by powiedzieć że 'zachodzimy naszego konia od tyłu'; uwaga na kopyta!) i wbijamy 'wzrok teściowej' prosto w jego zad (jesteśmy twarzą i całym przodem ciała skierowani w stronę zadu konia). Jednocześnie przekręcamy bat w dłoni końcem w dół i przekładamy do lewej ręki, tym razem przenosząc go PRZED sobą. Teraz my znajdujemy się tam, gdzie zwykle był bat, a bat - tam gdzie normalnie jesteśmy my (bat trzymamy końcem skośnie w dół, niemal pionowo - gdybyśmy trzymali go normalnie, 'zagradzał' by koniowi drogę do środka).
520kb

Sposób trzymania bata przy wykonywaniu wolty.
440kb

Wolta w kłusie (z batem w ręku).
Koń powinien odczuć zmianę sytuacji w ten sposób, że wywieramy wzmożoną presję na jego zad, jednocześnie pozostawiając swobodniejszy przód. Chcąc przywrócić normalną równowagę pozycji, do której jest przyzwyczajony, zacznie odsuwać swój przód od ściany i zataczać łuk wokół nas. O to właśnie nam chodziło! Teraz idziemy sobie po małym kółku, a koń zatacza wokół nas woltę.

Jeśli koń zatacza zbyt mały łuk (może nawet chcieć obrócić się do nas przodem i zatrzymać), wysuwamy się trochę do przodu, patrzymy mu w oczy "wzrokiem teściowej" a batem wykonujemy odpychający gest w stronę łba. Jeśli przeciwnie - wolta jest zbyt duża, zachodzimy konia jeszcze bardziej od tyłu, wzmagamy presję i machamy batem w stronę zadu - 'ustąp' (można nawet lekko puknąć w zad od wewnętrznej strony, ale z wyczuciem, żeby zwierzak nie przyspieszył i od nas nie uciekł).
Umiejętnie dostosowując naszą pozycję do zachowania konia, powinniśmy być w stanie skłonić go do zatoczenia ładnego, symetrycznego kółka. Kiedy zwierzak prawie wrócił na ścianę, przekładamy bat z powrotem do prawej ręki i przesuwamy się na naszą normalną pozycję.
Największą trudność sprawia w tym ćwiczeniu precyzyjne wyważenie naszych sygnałów. Jeśli będą zbyt słabe, koń nie zareaguje. Jeśli przesuniemy się zbyt gwałtownie, to zamiast skręcać przyspieszy i zacznie przed nami uciekać.
480kb

Wolta w galopie (z batem w ręku).
Mała uwaga: jeśli udało nam się zrobić woltę w jedną stronę, to wcale nie świadczy, że koń już wie, jak to zrobić w drugą. Dla konia to zupełnie inna ewolucja i najpewniej trzeba będzie ją ćwiczyć od początku.
1490kb

Dwie wolty i zmiana kierunku pomiędzy nimi (z batem w ręku).
Pół wolty:
(czyli, jak to złośliwi obserwatorzy określają 'zwrot przez rufę') możemy przećwiczyć, aby uzyskać jeszcze lepsze panowanie nad koniem z pozycji 'z tyłu' (patrz: 'pozycja względem konia'). Podobnie jak przy wolcie skłaniamy konia do skrętu przez 'presję' na zad, ale tym razem w połowie manewru zmienimy kierunek skrętu i wrócimy na duże koło w przeciwną stronę.
Zaczynamy więc tak samo jak woltę (koń idący w lewo) a więc z naszej normalnej pozycji zostajemy nieco 'za koniem', przekładamy bat z prawej ręki (z pozycji za zadem konia) do lewej (do pozycji na wysokości zadu konia, tam gdzie zwykle jesteśmy my; bat końcem w dół, trzymany prawie pionowo, żeby nie zagradzał koniowi drogi do środka koła), i wbijamy w zad 'wzrok teściowej' (jesteśmy twarzą i całym przodem ciała skierowani w stronę zadu konia).
Kiedy koń wykonując woltę odsunie się dostatecznie od ściany, wykonujemy zatrzymanie, jak to opisałem powyżej (zakładam, że zwierzak ma już teraz dobrze opanowane poprzednie ćwiczenia i zahamuje natychmiast na nieznaczny gest, bez potrzeby wysuwania się przed niego).

Po zatrzymaniu przechodzimy na drugą stronę stojącego konia (musi umieć grzecznie i cierpliwie stać), przechodząc tuż za zadem, lub przeciwnie, daleko poza zasięgiem kopyt - nigdy w odległości pośredniej!
Zajmujemy pozycję na wysokości zadu konia, bat trzymany nadal w lewej dłoni jest teraz za zadem konia. Gestem bata skłaniamy konia do ruszenia (patrz 'zmiany chodów') sami stoimy jeszcze w miejscu. Gdy koń zrobi pierwszy krok (znajdziemy się dzięki temu nie na wysokości zadu, lecz nieco bardziej z tyłu, w pozycji odpowiedniej do skierowania konia na woltę w przeciwną stronę) ruszamy za nim, przenosząc bat nisko z lewej ręki (z pozycji za zadem) do prawej (do pozycji na wysokości zadu konia; bat końcem w dół, trzymany prawie pionowo, żeby nie zagradzał koniowi drogi do skrętu), i wbijamy w zad 'wzrok teściowej'. Czyli - zaczynamy wykonywać woltę w przeciwną stronę.
Kiedy zwierzak prawie wrócił na ścianę, przekładamy bat z powrotem do lewej ręki i przesuwamy się na naszą normalną pozycję na wysokości zadu konia.
 
Możliwe jest wykonanie tego manewru dynamicznie (z Urwisem potrafię to zrobić w stępie i w kłusie), bez zatrzymania ale jest to bardzo kłopotliwe. Po pierwsze na obejście zadu konia mamy wtedy bardzo mało czasu, nawet jeśli idzie tylko stępem, a nie możemy biegać bo przestraszymy zwierzaka, który przyspieszy i ucieknie od nas. Po drugie, trudno przechodząc za idącym koniem utrzymać bezpieczną, minimalną odległość tuż przy zadzie (na dalekie obchodzenie nie ma oczywiście czasu). Możemy zostać za bardzo z tyłu i dostać kopniaka z 'optymalnej' pod względem siły rażenia odległości 1-1,5m.
Wykonanie 'statyczne' jest zupełnie wystarczające dla tego, co chcieliśmy osiągnąć, a więc udoskonalenia reakcji konia na nasze gesty.
Wszystkie te ćwiczenia najłatwiej wykonać mając w ręku bat, linę, albo chociaż palcat (najłatwiej i na początku najbezpieczniej - mamy czym konia odgonić w razie jakiejś kłótni o dominację) ale po jakimś czasie wystarczy dyskretny gest: na przykład przy zmianie kierunku przekręcenie się twarzą do konia i zamiast przenoszenia bata nad głową - mały łuk zatoczony jednym palcem, w ogóle bez podnoszenia ręki. Możecie się zdziwić, jak drobne zmiany w naszej postawie potrafi zauważyć koń którego przekonamy, żeby skupił na nas całą swoją uwagę.
915kb

Zmiana kierunku i wolta w kłusie (bez bata).
Spacery z koniem w ręku:
Po opanowaniu podstaw komunikowania się z koniem na 'kółku' możemy przenieść nasze ćwiczenia w teren. Biorąc konia na długi uwiąz idziemy na spacer.
Och, oczywiście teoretycznie koń powinien podążać za nami bez uwiązu, ale w praktyce udaje się to uzyskać tylko na pewien czas (im koń lepiej wyszkolony, tym dłużej) a w końcu nawet najlepszego zwierzaka oderwie od nas smakowicie wyglądająca kępa trawy czy widok jakiegoś niepokojącego przedmiotu. Idziemy więc z luźno wisżącym uwiązem (nie ciągniemy na nim konia!), którym zadziałamy tylko w razie potrzeby.

Do takich zabaw dobry będzie uwiąz nieco dłuższy niż typowy (mniej więcej tak długa, żeby mając jeden koniec zaczepiony przy pysku konia drugi sięgał mu do ogona), ale raczej nie lonża - pełnej długości lonży raczej nie wykorzystamy, a będzie się łatwo plątała, chyba że mamy bardzo duże doświadczenie w pracy z nią. Karabinek w uwiązie raczej zwykły niż bezpiecznikowy (te potrafią się rozpiąć przy mocniejszym szarpnięciu) a na drugim końcu sznurka węzełek, żeby się ręka nie ześlizgiwała.
Można wykorzystać specjalny kantar sznurkowy, z dużymi, odpowiednio rozstawionymi węzełkami znacznie wzmacniającymi jego działanie przy szarpnięciu za uwiąz, ale zazwyczaj zwykły kantar stajenny w zupełności wystarcza.
Poza tym można wziąć długi palcat albo ujeżdżeniówkę. Czasami przydaje się bardzo, czasami wcale, zależnie od konia i okoliczności.
Koniem kierujemy niejako własnym przykładem, to jest powinien on podążać grzecznie za nami, z łbem mniej więcej na wysokości naszego prawego barku lub trochę z tyłu. Uwiąz, co bardzo ważne, lekko luźny - konia się nigdy nie ciągnie, bo to wywołuje odruchowy opór! Jeśli już mamy działać uwiązem to tylko pojedyńczymi, krótkimi pociągnięciami przechodzącymi ewentualnie w coraz mocniejsze szarpnięcia (oztrożnie z kantarem sznurkowym, który przy silniejszym szrpnięciu działa bardzo ostro!).
Najlepszym kierunkiem działania jest pociągnięcie/szarpnięcie w dół, ewentualnie do przodu czy do tyłu. W miarę możliwości należy unikać pociągnięć w bok, które mogą powodować przekręcanie kantara i podsunięcie jego policzka w pobliże końskich oczu.
Warto zaznaczyć, że przez spacery wcele nie musimy tracić czasu jaki mamy na jazdy. Zamiast konia rozstępowywać po jeździe, możemy go rozsiodłać i przejść się z nim po okolicy (w ten sposób nawet szybciej wyschnie, a "wyładowawszy" już większość energii pod siodłem, mniej będzie sprawiał kłopotów "na sznurku").
Przechadzki takie mają dwa cele. Bezpośrednim jest przećwiczenie manewrów opisanych w tym i następnym rozdziale w warunkach "polowych", gdy konia rozprasza otoczenie. Czym innym jest zatrzymanie konia i strzał z łuku obok niego na pustym kółku do lonżowania a czymś zupełnie innym wykonanie tego samego np. na leśnej drodze.
Natomiast celem długofalowym jest budowanie zaufania konia i nawiązywanie z nim przyjacielskich więzów poprzez odmianę w pracy i wspólne rozwiązywanie rozmaitych "problemów". Konie uwielbiają urozmaicenie w pracy (tak samo mocno, jak kochają rutynę w życiu stajennym) i będą o wiele chętniej z nami współpracowały, jeśli nie będziemy ich zanudzać a co więcej (o czym więcej było w rozdziale poprzednim).
Warto też wykorzystać wpojone koniowi podążanie za człowiekiem do podchodzenia do groźnie wyglądających przedmiotów (tzw."tygrysy") oraz do wchodzenia stopniowo w coraz bardziej niepokojące i ciasne miejsca - np. przechodzenia pomiędzy drzewami.
Oczywiście ćwiczenia takie należy wprowadzać stopniowo i starać się nie stawiać przed koniem zbyt trudnych wyzwań za wcześnie. Szukamy miejsc, do których jak uważamy koń podejdzie z lekkim oporem, nie ryzykując takich, gdzie możemy spotkać się ze stanowczą odmową.
I zawsze uważamy na to, że wprowadzony w ciasne miejsce koń niekoniecznie się cofnie, ale często może starać się wydostać gwałtownym skokiem naprzód.

Teraz kilka słów na temat strzelania z łuku na spacerze.
Oczywiście zanim się do tego zabierzemy powinniśmy najpierw przyzwyczaić konia do samego spaceru, a także mieć już za sobą przynajmniej podstawy przyzwyczajania do strzelania opisane w rozdziale następnym. Dopiero wtedy możemy połączyć obie rzeczy.
Nie ma wielkiego sensu wleczenie ze sobą jakiejś tarczy, o wiele wygodniej wykorzystać strzałę z grotem typu "judo" (która opisana będzie w rozdziale o sprzęcie) czyli taką, która nie ginie w trawie czy leśnej ściółce. Możemy wtedy strzelać do przypadkowo napotkanych przedmiotów (kępy trawy, pieńka, kawałka kory etc. itd.), oczywiście zachowując odpowiednie warunki bezpieczeństwa a przy tym starając się posyłać strzałę w takie miejsca, gdzie będzie można wleźć razem z koniem i ją odzyskać.
Strzelając systemem wschodniem, jeżeli łuk trzymamy w lewej ręce a cięciwę naciągamy prawym kciukiem, mały i serdeczny palec prawej dłoni mamy wolne i możemy nimi przytrzymać koniec uwiązu.
Jest to znakomite ćwiczenie zarówno dla nas (jak każde strzelanie w terenie, gdzie odległości trzeba oceniać "na oko"), jak i przede wszystkim dla konia, który uczy się tolerowania strzału w nietypowym terenie, zamiast na dobrze znajomym kółku/padoku, a także efektów trafienia strzałą w rozmaite obiekty (pamiętajmy, że do tej rzeczy, która przed chwilą szurnęła/podskoczyła/przewróciła się trzeba teraz z koniem podejść aby podnieść strzałę - bardzo wychowawcze!).
Oczywiście, to samo można robić w siodle, ale po pierwsze strzał OBOK konia to nie jest dokładnie to samo, co NA koniu i warto przećwiczyć obie sytuacje (nigdy nie wiadomo, czy kiedyś na jakimś pokazie nie przyjdzie współpracować z piechotą) a ponadto złażenie z konia za każdym razem, odnajdywanie strzały i ponowne drapanie się na górę jest męczące i dla człowieka i wierzchowca. Na pieszym spacerze można się obyć bez pomocnika.
Na spacerze mamy trzy typowe sposoby, w jakie koń może sprawiać kłopoty. Po pierwsze zwierzak może nas wyprzedzać, po drugie zatrzymuje się, żeby poskubać coś smakowitego a wreszcie po trzecie nie chce gdzieś wejść lub do czegoś podejść.
Jeśli chodzi o wyprzedzanie, to należy koniecznie pamiętać, że większość koni jest "od małego" nauczona takiego sposobu prowadzenia, przy którym człowiek idzie nie przed koniem, ale przy jego łopatce. Takie zachowanie nie jest więc dowodem nieposłuszeństwa, i jego ewentualna zmiana (jeśli stwierdzimy, że to się w ogóle opłaca) wymaga cierpliwości i wielu ćwiczeń - odpowiednie będą ćwiczenia w podążaniu na kole i podchodzenie do "groźnych" przedmiotów, kiedy to zwierzak będzie cały szczęśliwy mogąc się za nas schować. W każdym razie pamiętajmy, że nie możemy nagle zacząć karac konia za zachowanie, które do tej pory uważał za prawidłowe.
Natomiast jeżeli stwierdzimy, że wyprzedzanie nas ma charakter nieposłuszeństwa, to cierpliwie i bardzo konsekwentnie powinniśmy reagować krótkim szarpnięciem za uwiąz, gdy tylko próbuje wysunąć się do przodu. Jeśli to nie pomaga, albo koń nauczył się ciągnąć do przodu tak gwałtownie, że "ramię nam z barku wyrywa", to chytrym sposobem rozwiązania sytuacji jest nagła zmiana kierunku marszu, a nawet zawrócenie w przeciwną stronę. Zwierzak z niejakim zaskoczeniem stwierdzi, że nagle znajduje się znowu za nami; jeśli znowu spróbuje wyprzedzać, to powtarzamy akcję i czynimy to tak długo, aż mu się znudzi. W szczególnie ciężkich przypadkach należy zakasać rękawy i wrócić do ćwiczeń na kole.
Co do zatrzymywania się i podskubywania, to - zwłaszcza na początku - zwróćmy uwagę gdzie idziemy na spacer. Soczysta trawa będzie oczywiście prowokowała konia do takich zachowań, stopniujmy więc trudności i na początek wybierzmy raczej np. pustą, piaszczystą drogę. Na chodzenie po łące przyjdzie czas później, kiedy już zwierzak wdroży się do posłuszenstwa.
Na zatrzymywanie się przy kępkach trawy oczywiście nie pozwalamy, reagując krótkimi, stanowczymi szarpnięciami uwiązu. Co pewien czas warto jednakże rozładować napięcie i nagrodzić konia pozwalając mu się popaść. Znajdujemy jakieś sympatyczne miejsce, zatrzymujemy tam konia, odczekujemy moment, żeby zaznaczyć swoją przewagę po czym sygnalizujemy zwierzakowi "teraz możesz" (zawsze tym samym gestem, na przykład opuszczając rękę z uwiązem do ziemi). Przez kilka minut pozwalamy mu robić swoje, po czym łagodnym pociągnięciem do góry sygnalizujemy "starczy, idziemy". Wymagać tu trzeba pełnego posłuszeństwa, koń powinien od razu oderwać się od żarcia, ewentualne próby skubnięcia jeszcze paru źdźbeł ucinamy stanowczo. Tak wykonane przerwy w niczym nie osłabiają naszego autorytetu (wręcz przeciwnie), a koń zaczyna kojarzyć przechadzkę nie tylko z pracą, ale i z przyjemnością.
Baczmy jedynie, żeby owe przystanki nie wypadały w równych odstępach i w tych samych miejscach co zawsze, aby nie doprowadzić do sytuacji, w której koń zaczyna się denerwować, bo "już dawno powinniśmy się zatrzymać".
Jeśli chodzi o podchodzenie do różnych strasznych obiektów (czyli postępowanie w sytuacji, kiedy mimo całego zasufania do nas, koń się zatrzymał i bliżej podejść nie chce), to więcej na temat zaznajamiania konia z różnymi gatunkami "tygrysów" można znaleźć w rozdziale następnym. Tu podkreślmy tylko raz jeszcze, że konia zawsze powinno się popychać, a nie ciągnąć. Typowym błędem jeśli zwierzak zatrzymał się i nie chce do czegoś podejść jest obrócenie się do niego przodem i ciągnięcie za uwiąz. Nie dość, że stały nacisk uwiązu wywołuje odruchową reakcję cofania się, to jeszcze ustawienie frontem do konia, a jeszcze gorzej - patrzenie mu prosto w oczy to jednoznaczny sygnał hamujący.
Jeśli więc chcemy skłonić konia do ruchu naprzód, musimy się ustawić do niego bokiem lub tyłem, obracając głowę na tyle tylko, aby obserwować go kątem oka (widzieć go trzeba, żeby w razie potrzeby odskoczyć, ale nigdy nie patrzymy wprost!) i pociągamy lekko za uwiąz do przodu - nie ciągniemy, tylko lekko pociągamy i odpuszczamy.
Działanie to w miarę potrzeby można wzmocnić wyciągając wolną rękę do tyłu i pukając w zad konia końcem uwiązu (dlatego uwiąz musi być odpowiednio długi) lub palcatem. Raczej odradzał bym jakiekolwiek szarpanie lub mocniejsze uderzanie, ponieważ nasz wierzchowiec już zdenerwowany samą obecnością "tygrysa" może w tym momencie wpaść w panikę i się odsadzić.
Chytrym sposobem na konia którego "przymurowało" w miejscu jest skierowanie go nieco w bok, zamiast wprost do przodu, bądź skłonienie go do cofnięcia o kilka kroków i ponowne ruszenie. Często okazuje się, że jak już się zwierzak ruszył, to potem już łatwo zrobi kilka dalszych kroków w "niebezpiecznym" kierunku. Nagradzamy każdy, choćby najmniejszy krok w tamtą stronę, chwaląc konia i pozwalając mu moment odpocząć i się nieco odprężyć, aż zbliży się na tyle, aby dany przedmiot obwąchać. Kiedy koń wyciągnie szyję i zacznie węszyć, to możemy być już właściwie pewni, że za chwilę sklasyfikuje go jako niegroźny. Uważać trzeba jedynie na rzeczy, które potrącone pyskiem mogą się przewrócić czy zaszeleścić (uwaga też na rozmaite folie i nagłe porywy wiatru!). Tu przytrzymajmy konia nieco krócej na uwiązie, aby ich nie dotknął.
Celem naszym jest zbudowanie takiego zaufania konia, aby idąc za nami zliżał się i przechodził koło niebezpiecznie wyglądających miejsc wierząc, że jeśli go tam prowadzimy, to nie może to być niebezpieczne. Starajmy się, bardzo się starajmy tak stopniować trudności, aby koń nigdy całkowicie nam nie odmówił. Warto też w trudniejszych miejscach wypatrzeć sobie wcześniej jakieś alternatywne rozwiązanie (na przykład jeśli koń absolutnie nie chce zejść po stromym zboczu, to pewnie zejdzie kawałek dalej, gdzie jest niżej).
W zasadzie nigdy nie powinniśmy dawać koniowi wygrać ale - chociażby ze względów bezpieczeństwa - w życiu bywa różnie. Jestem zdania, że czasami, jeśli się zorientujemy, że przesadziliśmy lepiej jest natychmiast udać, ze wcale nam na tym nie zależało i od razu poszukać w zamian kilku innych, łatwiejszych ćwiczeń. Jeśli zdecydujemy się na półtoragodzinną dyskusję z koniem na temat wejścia do kałuży to lepiej bądźmy pewni, że ja wygramy bo jak nie, to naprawdę będziemy mieli problem.
Rozstrzygnięcie, kiedy się warto upierać a kiedy nie jest bardzo trudne, unikajmy więc takich sytuacji jak tylko możemy.
Jeśli pojawią się jakieś problemy to nieoceniona jest obecność drugiego, doświadczonego konia, który by spokojnie pokonywał przeszkody przed nami. Ale to oczywiście nie zawsze jest możliwe.
Można też przygotowywać sobie sztuczne, czy częściowo sztuczne przeszkody, których trudność można swobodnie zmieniać. Bardzo pożyteczne są na przykład stare opony, które można poukładać tak, żeby kon przechodził między nimi, po nich, lub je przeskakiwał. Temat ten jest jednakże zbyt obszerny, aby go tutaj poruszać.
Warto jeszcze wspomnieć o sytuacji, kiedy koń ma ochotę się wytarzać. Zdarza się to szczególnie wtedy, gdy spacer w ręku odbywamy na zakończenie jazdy. Jeśli z jakiegoś powodu nie chcemy mu na to pozwolić (na przykład nie jest jeszcze rozsiodłany i rozpłaszczył by nam siodło), wystarczy być czujnym i zauważając pierwsze oznaki - obwąchiwanie ziemi i grzebanie przednią nogą - natychmiast energicznie pogonić go do przodu końcem uwiązu czy palcatem, jeśli takowy akurat mamy.
Jednakże moim zdaniem zazwyczaj nie ma żadnego powodu, żeby tarzania zabraniać. Wręcz przeciwnie, jeśli koń ma do nas takie zaufanie, że położy się gdy stoimy tuż przy nim, to bardzo dobrze! Można czasami zaobserwować, że zwierzak kręci się, szkuka miejsca, sprawdza kopytem grunt - ale się nie kładzie. Można mu wtedy ułatwić decyzję przykucając; bez górującej nad nim sylwetki człowieka zdecyduje się o wiele łatwiej.
Jak już się zwierzak położy, to najlepiej jest rzucić uwiąz na ziemię przed nim. Przekręcając się z boku na bok konisko tak energicznie rzuca głową, że trzymając koniec linki w ręku trudno nadążyć za tym ruchem bez szarpania. Jak będzie wstawał, to spokojnie zdążymy złapać go z powrotem.
Raczej nie polecam prób przysuwania się blisko do konia, gdy leży. To jest co prawda znakomite ćwiczenie na zaufanie, ale łatwo zupełnie przypadkiem oberwać kopytem, gdy się przekręca z boku na bok. Coś takiego robię wyłącznie z bardzo zaufanym koniem, podchodząc od strony grzbietu i w pełni skoncentrowany, a w dodatku bardzo rzadko - niby pogłaszczę czy nawet coś do pyska przy okazji dam, ale każde przeszkadzanie przy tarzaniu do dla niego tak naprawdę średnia przyjemność, raczej trudny test na cierpliwość (a pozwala się czasami nawet przewrócić na grzbiet, czy wsiąść i wstać razem). Próba ćwiczenia czegoś takiego przy każdym położeniu się konia bardzo szybko doprowadzi do tego, że w ogóle przestanie się przy nas kłaść.

Przekręcanie leżącego konia na wznak
wystwia jego zaufanie na bardzo dużą próbę.
Tego typu ćwiczenia są dla człowieka (w miarę) bezpieczne
dopiero po długiej znajomości z koniem.
Oczywiście konisko zawsze może nam się urwać "ze sznurka", nie urządzał bym więc spacerów wzdłuż ruchliwej ulicy, tylko w takim kierunku, aby w razie czego zwierzak bez przeszkód pokłusował sobie z powrotem do stajni (nawet przespacerowanie się w najbliższym otoczeniu stajni da nam wiele, jeśli nie ma warunków aby pójść gdzieś dalej).
Z tego samego powodu nie uważam za dobry pomysł spacerowania w ogłowiu z kiełznem i wodzami. Jeśli uciekający koń nadepnie na uwiąz umocowany do kantara, to nic wielkiego się nie stanie. Natomiast nadepnięcie na wodze może się skończyć zranieniem pyska!
Przykład zastosowania ćwiczeń w późniejszym treningu:
Można by zapytać: no dobrze, ale co to wszystko ma wspólnego z łucznictwem? W zasadzie nic, ale tak jak napisałem na początku, znacznie ułatwia porozumienie z koniem jak już weźmiemy łuk do ręki.
Rozważmy na przykład opisane dokładniej w następnym rozdziale ćwiczenie, w którym zatrzymujemy konia, stajemy tuż przed nim i strzelamy do tarczy z łuku trzymanego tuż przed jego pyskiem. Może się oczywiście zdarzyć, iż zwierzak zamiast stać spokojnie odwróci się i odejdzie nie mając ochoty, żeby mu to dziwne urządzenie brzęczało pod nosem.
Nie ma sensu go łapać - on ma stać nieruchomo, bo tak kazaliśmy, a nie dlatego, że go trzymamy. Zamiast tego, wykorzystując ćwiczenia jakie z nim wcześniej przerobiliśmy:
- idziemy za nim, zajmujemy pozycję na wysokości jego zadu i tym samym znowu przejmujemy kontrolę,
- wykonujemy zmianę kierunku,
- zatrzymujemy konia dokładnie tam, skąd uciekł,
- jeśli zatrzyma się trochę za daleko, cofamy krok czy dwa; musimy go ustawić DOKŁADNIE tak samo jak stał wcześniej, żeby zrozumiał, że nic nie zyskał na ucieczce.
Teraz pozostaje się zastanowić, czy próbujemy jeszcze raz strzelać, czy też zachowanie zwierzaka wskazuje, że nie jest jeszcze gotowy do tak stresującego ćwiczenia i zamiast tego przerobić coś prostszego.
W ten sposób, wykorzystując przedstawione metody pracy z ziemi, możemy rozwiązywać rozmaite sytuacje przy przyzwyczajaniu do strzelania działając płynnie, skutecznie i w porozumieniu z koniem, bez potrzeby wykorzystywania lonży czy innych urządzeń pomocniczych.
|